czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 5

Trwali tak przytuleni do siebie jeszcze długo, aż w końcu usłyszeli głosy za drzewami.
- Dziękuję – szepnęła Nimfadora, odrywając się od Eryka.
- Ale za co? – zdziwił się chłopak.
- Za wszystko – odparła, posyłając mu wdzięczny, ale słaby uśmiech. Eryk wytarł wierzchem dłoni ostatnią spływającą po policzku księżniczki łzę. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
- A więc to tu zniknęliście? -  spytał Cedric, wychodząc wraz z Wiktoria zza drzew. Nimfadora i Eryk szybko odskoczyli od siebie jak oparzeni, udając, że nic się nie stało.
- Płakałaś? – spytała z troską Wiktoria, widząc zaczerwienione oczy dziewczyny.
- Nie… Po prostu coś mi wpadło do oka, to wszystko – zaczęła się tłumaczyć, odwracając wzrok.
- Co się stało? – zmartwił się Cedric, podchodząc bliże do siostry. – To przez Falena, prawda? Co znowu zrobił?
-  To nie ma z nim nic wspólnego… - skłamała zręcznie.
- A więc co się dzieje? – spytała Wiktoria. – Nam możesz powiedzieć…
- To przez… - zaczął Eryk, ale Nimfadora dała mu znak, żeby nie mówił o tym Cedricowi. Żeby w ogóle o tym nie mówił.
- Naprawdę, wszystko jest w porządku – zapewniła, wymuszając uśmiech. – Coś mi wpadło do oka, to tyle…
Ani Wiktoria, ani książę nie dali się nabrać na niezbyt przekonujące kłamstwo Nimfadory, ale uszanowali to, że nie chce o tym mówić. Nie chcieli na nią naciskać. Sama im powie, jak będzie miała na to ochotę.
- Może wracajmy już do pałacu, zaczyna się ściemniać – zaproponowała po chwili milczenia księżniczka.
- Zupełnie straciłem poczucie czasu. Ciekawe przez kogo? – Cedric spojrzał wymownie na Wiktorię, a ona wybuchła dźwięcznym śmiechem.
- Nie zwalaj na mnie, to był twój pomysł.
- Jasne, jasne, ale nie protestowałaś, żeby się ze mną przejść – zauważył z uśmiechem.

***

Mijały kolejne dni, a nawet tygodnie, podczas których cała czwórka stawał się sobie coraz bliższa. Cedric i Wiktoria nie ukrywali już, że są zakochani. Tego komfortu niestety nie posiadali Nimfadora z Erykiem. Na całe szczęście księżniczka znajdowała oparcie w dziewczynie, z którą zdążyła się już zaprzyjaźnić. W pewnym momencie uświadomiła sobie nawet, że traktuje Wiktorię jak siostrę. Wileńscy w końcu poczuli, że to jest ich miejsce, że po raz pierwszy gdzieś pasują. Nie chcieli wracać do swojego świata. Nie mieli tam nikogo, dla kogo warto byłoby wrócić i zostawić to, czego zaznali na Karanirze. Miłości i przyjaźni, czyli tego wszystkiego, co wcześniej było dla nich nieosiągalne. Całe dzieciństwo spędzili w domu dziecka, więc kto miał ich pokochać? A tu? Nawet sam król był wobec nich tak życzliwy, że stanowił zupełnie przeciwieństwo surowych i oschłych wychowawców w sierocińcu. Wiktoria i Eryk nareszcie czuli się szczęśliwi, a razem z nimi cieszyli się również Nimfadora i Cedric, którzy ciężko by przeżyli ich wyjazd. Wileńscy już nawet zdążyli przywyknąć do Falena i jego złośliwej osobowości. Czuli się w Alamer jak w domu. A właściwie Alamer było od teraz ich domem. Swoją drogą Cedrica i Eryka też połączyła przyjaźń, ale bardziej męska. Na prośbę chłopaka książę nauczył go władać mieczem, co było tu umiejętnością bardzo przydatną.
- Mówiłem ci już jaka, że jesteś urocza, kiedy się czymś przejmujesz? – spytał Cedric, obejmując Wiktorię lekko.
- A co będzie, jak nie zrobię na nim dobrego wrażenia? – zamartwiała się dziewczyna, odsunąwszy się od niego na tyle, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Z twoją gracją, wdziękiem i inteligencją po prostu nie możliwe jest nie polubienie ciebie – odparł chłopak, z którym siedziała teraz w białej karecie, zaprzężonej w równie białe konie. Cedric jechał właśnie do posiadłości Księcia Neriasa, władcy Jesedemu - księstwa, z którym Karanira zawsze miała na pieńku - aby negocjować nowe warunki pokoju. Wiktoria miała mu w tym towarzyszyć.
- Nikt cię nie nauczył, że nieładnie kłamać? – powiedziała przekornie, a twarz chłopaka rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Ty akurat możesz być zawsze pewna, że mówię prawdę. Ciebie nigdy nie okłamię, chyba…
- No nie wiem… U nas jest nawet takie powiedzenie, że na świecie pewne są tylko trzy rzeczy: śmierć, podatki i kolejny odcinek Mody na Sukces.
- Mody na co? – zdziwił się. „No tak... Oni są wolni od telewizyjnych tasiemców”, przypomniała sobie Wiktoria, marszcząc brwi.
- Nic, nie ważne. To taki serial u nas – wyjaśniła szybko, podziwiając mijane widoki przez małe okienko w karecie. Wszystko tu wydawało się być takie… eteryczne… Zbyt piękne, by okazało się prawdziwe, a jednak. Niesamowite.  – Tak z ciekawości… Czy kochasz mnie na tyle mocno, żeby jednak zawrócić powóz i odwieść mnie do Alamer, bo chyba oszaleję ze stresu? – spytała z nadzieją. Chłopak przybliżył swoją twarz do jej i szepnął wprost do ucha, muskając chłodnymi wargami policzek dziewczyny:
- Nie wystarczająco.
- Jesteś potworem – odparła, odpychając go lekko.
- Dziękuję za uznanie. - Cedric roześmiał się dźwięcznie, a zaraz potem ją pocałował. Dziewczyna z chęcią odwzajemniła pocałunek. Zatracili się w nim bez reszty. Ten jeden gest wystarczył, aby wszystko, co ich otacza nagle zniknęło, straciło sens. Teraz liczyli się tylko oni. Nic poza tym.
- Jaśnie panie, jesteśmy na miejscu! – rozległ się niski, trochę zachrypnięty głos woźnicy. Cedric wywrócił z poirytowaniem oczami.
- Żeby w taki momencie… - westchnął ciężko z niezadowoleniem. – Dziękuję ci, Filiuszu.
- Nadrobimy innym razem - rzuciła kokieteryjnie Wiktoria, puszczając do niego oczko.
- Tak właściwie to zaczynam myśleć, że te negocjacje nie są aż tak ważne, żeby nie mogły poczekać…
- Wyjaśnisz mi jedną rzecz zanim wysiądziemy? – spytała nieoczekiwanie Tori.
- Naturalnie, tylko powiedz, o co chodzi.
- Jak to możliwe, że zakochałeś się akurat we mnie? Nimfadora mi kiedyś tłumaczyła, jak to działa, ale nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego pokochałeś w ten sposób właśnie mnie. Dziewczynę, która nawet nie pochodzi z twojego świata… No i, swoją drogą, w porównaniu z tobą jest jeszcze dzieckiem – dodała przekornie.
- Oj, nie przesadzaj – machnął lekceważąco ręką. – Czy osiemnaście a sto dwadzieścia trzy to taka wielka różnica wiekowa?
- Przynajmniej nieźle się trzymasz, staruszku. Gdybym nie wiedziała, dałabym ci jakieś sto dwadzieścia dwa…
- Bardzo śmieszne – odparł, obejmując ją i całując w policzek. – No dobrze, możemy wrócić do tej przejmującej rozmowy później, ale teraz musimy już iść.
Wysiedli z powozu, zatrzymanego pod wielkim dworem księcia Neriasa i jego licznej rodziny, wykonanym całkowicie z drewna, co tylko dodawało mu uroku. Posiadłość otaczały wysokie drzewa, rzucające cień na dom, wyglądający jak wyjęty rodem z baśni. Ściany z białych bali ładnie komponowały się z brązowym dachem.
- Syn Wespazjana  Lupusa! – zawołał jowialnie władca Jesedenu, podchodząc do nich bliżej. Był on wysokim, dobrze zbudowanym elfem o słomianych, sięgających ramion włosach. Jego szeroki uśmiech nie objął zielonkawych oczu, które pozostały czujne i chłodne. Nie wyglądał na człowieka albo raczej elfa godnego zaufania, bardziej na kogoś wyniosłego, dumnego... – Witajcie w moich skromnych progach!
- Mi też miło cię widzieć, Neriasie – przywitał się Cedric uprzejmie, ale widać było, że wcale nie cieszy się z tego spotkania.
- A kim jest ta młoda dama u twego boku? – spytał władca Jesedenu, obrzucając ciekawskim spojrzeniem dziewczynę, ubraną w długą do kostek, złotą i lekko falbaniastą suknię. Kasztanowe włosy Tori opadały kaskadą na jej drobne ramiona. – Ona chyba nie jest elfem…
- Nazywam się Wiktoria i ma pan rację, nie pochodzę stąd... – powiedziała, czując jak z tego wszystkiego jej serce zaczęło bić tak szybko, że teraz obijało się boleśnie o żebra.
- Jak dobrze wychowana – zauważył Nerias, mrużąc oczy, po czym zrobił zapraszający do środka gest. – Proszę, wejdźcie.
Książę zaprowadził ich do owalnej sali z dużym, okrągłym stołem, który przywiódł Wiktorii na myśl  legendę o królu Arturze. Pomieszczenie zdobiły liczne zbroje, portrety rodziny Neriasa i zabytkowe gobeliny. Przez małe okna, częściowo przysłonięte szkarłatnymi i purpurowymi zasłonami, wpadało niewiele światła, ale za to trzaskający w kominku ogień idealnie oświetlał całe pomieszczenie.
- Usiądźcie – poprosił książę Jesedenu. – Może napijecie się czegoś? Mój sługa z przyjemnością przyniesie wam wino, czy na co tam macie ochotę.
- Nie, dziękuję. Nie przyjechaliśmy tutaj na poczęstunek, tylko aby uzgodnić nowe warunki pokoju – przypomniał rzeczowym tonem Cedric, obserwując bacznie swego rozmówcę.
- Jaki konkretny... Zupełnie jak ojciec… - Karanijski książę puścił tę uwagę mimo uszu i kontynuował.
- Doszły nas słuchy, że zamierzacie sprzymierzyć się z królestwami Gefebor i Rottemorten. Mam nadzieję, że wiecie, iż w takim przypadku sojusz z Karanirą będzie niemożliwy z przyczyn politycznych.
- Och, ależ skądże znowu! – Nerias udał zdziwienie, które, podobnie jak wcześniejszy uśmiech, nie odbiło się w jego chłodnych oczach. – To fakt, dostaliśmy od nich propozycję, ale jeszcze nie dałem im odpowiedzi...
- Doprawdy? - Karanijczyk również udał zdziwienie. Wiktoria nie wiedziała, w co tych dwoje pogrywa, ale z opowieści chłopaka wiedziała, że Nerias to "zdradziecki pies, w którego słowa nie powinno się wierzyć". Wiedziała także, że przymierze z Jesedenem było formą zabezpieczenia przed ewentualną wojną, którą, gdyby nie pakt, Nerias mógłby rozpętać w każdej chwili.
- Jednakże - ciągnął gospodarz, nie przestając lustrować ich wzrokiem – chciałbym nanieść kilka poprawek do naszej wcześniejszej umowy…
- A więc mów jakich – odrzekł Cedric, splątawszy pod stołem palce swoje z palcami Wiktorii.
- Mi i memu ludowi zależy na uniezależnieniu Jesedemu od Karaniry… Niektórzy zaczynają się buntować, gdyż każdą decyzję musimy konsultować z wami. Nawet to, z kim zawrzemy sojusz, podpiszemy pakt czy traktat…
- Przecież to kompletna bzdura! Karanira nigdy nie narzucała Jesedemowi niczego i nie było potrzeby, abyście cokolwiek z nami uzgadniali. A co do sojuszy... Już w pierwszym podpisanym przez wasz pakcie zostało wyraźnie ujęte, że możecie łączyć się z kim chcecie, byle nie z Rottemorten lub Gefebor. Ani żadnym innym państwem Unii Kardeńskiej. Zgodziliście się na to! - Cedricowi puszczały nerwy. Książę poczerwieniał na twarzy. Zazwyczaj był spokojny, ale takie cwane, przebiegłe i podstępne elfy jak Nerias zawsze wyprowadzały go z równowagi.
- Nie ja. To mój ojciec na to przystał. Ja nie zamierzam – zaoponował Nerias beznamiętnie. – Oficjalną wojnę między zwolennikami Kardena a Wespazjana Lupusa można uznać za zakończoną, co oznacza, iż z Rottermorten i Gefebor nie toczycie teraz żadnych walk, więc nie widzę niczego złego w podpisaniu z nimi paktu o wzajemnej pomocy.
- Właśnie w tym problem. „Oficjalnie”. Doskonale wiesz, że te królestwa nadal są pełne Zdrajców. Tamtejsza ludność w dalszym ciągu  popiera chorą ideologię mego wuja. Naprawdę chcesz być sprzymierzony jednocześnie z nimi i z nami? Doskonale wiesz, iż tak się nie da – pytał, patrząc na rozmówcę znacząco.
- Myślisz tylko o własnych interesach – zarzucił Cedricowi Nerias. – Dla Jesedenu przymierze z Rottermorten byłoby szansą na zwiększenie naszego znaczenia na arenie międzynarodowej Księżycowego Archipelagu.
- Już i tak polepszyliście swoją pozycję, kiedy zawarliście z nami umowę, gdy chcieliśmy zakończyć wojnę i powstrzymać dalszy rozlew krwi. Na wypadek gdybyś zapomniał, do czego się wówczas zobowiązaliście, pozwolę sobie przypomnieć, iż Jeseden przyrzekł pomóc Karanirze w razie jakiegokolwiek konfliktu, a przecież doskonale zdajecie sobie sprawę, że zarówno w Rottenmorden, jaki i Gefebor narasta niechęć do naszego kraju. Z wiarygodnego źródła  wiemy o planach tamtych dwóch wysp, aby wykorzystać zbliżające się przekazanie korony mi lub memu bratu, gdyż ojciec zaczyna niedomagać. Oni chcieliby wprowadzić stopniowo w każdym królestwie „Święte Prawa Kardena”, Prawo Pierworodnego, Prawo Terroru - powiedział lodowatym tonem książę Cedric, odzyskując stopniowo panowanie nad sobą.
- Wasi informatorzy mogą się mylić, a podejrzenia okazać bezpodstawne – odparował Nerias, nie dając za wygraną. Cedric już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, ale wtedy Wiktoria postanowiła zakończyć tę dyskusję.
- Może i się mylę, ale wydaje mi się, iż Jeseden osiągnie więcej korzyści, będąc sprzymierzeńcem Karaniry aniżeli jej wrogiem. Na Waszym miejscu, książę, dobrze bym przemyślała, co jest dla Jesedenu bardziej opłacalne. Czy lepiej żyć z Karanirą w pokoju i w razie czego móc liczyć na jej pomoc, a może sprzymierzyć się z Rottenmorten i Gefebor, automatycznie dołączając do opozycji, Czarnej Listy kraju króla Wspezjana? Skoro niemożliwością jest zawarcie sojuszu z obiema stronami, to trzeba chyba wybrać opcję bardziej korzystną. Jeżeli jednak nie zdołaliśmy Was przekonać, to możecie od razu wypowiedzieć Karanirze wojnę, jeśli zamierzacie sprzymierzyć się z jej największymi wrogami – powiedziała spokojnie Wiktoria, co jakiś czas zerkając niepewnie na Cedrica, który za to patrzył na nią z wyraźną dumą. Książę Nerias nie spodziewał się takiego wystąpienia i tylko świdrował ją wzrokiem, przyprawiającym tym dziewczynę o ciarki.
- Bardzo wygadana – stwierdził z dziwną nutą w głosie. O dziwo zabrzmiało to jak komplement. – Niech będzie. Przystaję na wasze warunki, nie sprzymierzę się z żadnym z tych dwóch państw, ale tylko jeśli obiecacie, że nie wykręcicie się i przyślecie swoje oddziały jak najszybciej, ponieważ czujemy zagrożenie ze strony Feresvo.
- Jeśli zaatakują, możecie być pewni, że pomożemy – przyrzekł Cedric. – Cieszę się, że w końcu przejrzałeś na oczy.
- Nazywaj to, jak chcesz, ale żyjemy w świecie, gdzie liczą się głównie korzyści, więc trzeba szukać sobie silnych przyjaciół – rzekł Nerias, podnosząc się z miejsca. Cedric i Wiktoria również wstali od stołu. – Muszę przyznać, że to ta urocza młoda dama ostatecznie mnie przekonała. Taka dziewczyna to skarb.
Wiktoria zarumieniła się lekko na te słowa, czując w środku przyjemne uczucie satysfakcji. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc postanowiła tylko uśmiechnąć się do rozmówcy.
- Wiem o tym – Cedric przysunął ją trochę bliżej siebie i pocałował delikatnie w  usta. – Dobrze się spisałaś – szepnął dziewczynie do ucha, gdy wychodzili

***

- Dobrze mu powiedziałaś, kotku – pochwalił chłopak, kiedy zamknęły się za nimi wrota posiadłości Neriasa. – Kocham cię – powiedział, biorąc ją w ramiona i zakręcając. Wiktoria wdzięcznie zachichotała.
- Nie przesadzaj, nie zrobiłam nic szczególnego – odparła, uśmiechając się pięknie.
- Ja niby przesadzam? To ty po prostu masz za niską samo ocenę, co dziwne, bo przy tych wszystkich komplementach, które nieustannie ode mnie słyszysz, powinna ci się już poprawić – rzekł, posyłając jej pełne miłości spojrzenie.
- No jeśli tak się upierasz, że dobrze się spisałam, to niegrzecznie byłoby się kłócić. A więc co z moją nagrodą? – spytała, pokazując wymownie na policzek. Cedric roześmiał się.
- Masz tu swoją nagrodę – chłopak złożył na nim gorący pocałunek. Następnie oboje wsiedli do karety i ruszyli w drogę powrotną.
                                                                                          Miranda ^^^
__________________________________________________________________

Co myślicie o tym rozdziale? Wiem, wyszedł trochę długi, ale mam nadzieję, że daliście radę ;) Piszcie w komentarzach co myślice, a jeśli już tak bardzo wam się nie chce, to napiszcie chociaż jak oceniacie go w kali 1 - 10 , mogę liczyć chociaż na tyle ? :D 

5 komentarzy:

  1. Rozdział super :D Fajnie, że taki długi :* Cedric i Wiktoria... Ciekawe kiedy będzie nimfadora i Eric... Czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Był świetny!!!
    Zawsze się gubię we wszystkich tych nazwach, ale rozumiem o co chodzi :P To jak Wiktoria przemówiła było super!!! I jako para są przepiękni i słodcy ♥
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cedric ma chłodne wargi, to oznaka poważnych kłopotów z krążeniem, moja droga, uważaj na niego :(
    Rozmowa polityczna z księciem wypada trochę blado. Wiktoria po prostu zastrasza faceta i on natychmiast zgadza się na przymierze?

    OdpowiedzUsuń
  4. 10. Wybacz że tak krótko ale zostało mi 68 rozdziałów. Czytam dalej
    Coco Evans

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podobało <3 Wiktoria i Cedric Pasują do siebie ;***

    OdpowiedzUsuń