czwartek, 28 stycznia 2016

Tom II : Rozdział 4

Wieści na Karanirze szybko się rozchodzą nawet w czasie wojny. Zaraz po pojmaniu kardeńskiego następcy tronu posłano z listami ogniste feniksy i lodowe feriele do wszystkich przywódców Przymierza.
Po wielogodzinnej ofensywie Karytom udało się zająć twierdzę w Dolinie Smoczych Płomieni. Zdrajców stawiających opór stracono, a pozostałych wzięto do niewoli. Dowodzący obroną Priam, jako bliski współpracownik Falena, został zabrany na przesłuchanie. Paradoksalnie jak na Zdrajcę okazał się wyjątkowo lojalny. Podczas gdy Priwettus i jego brat Rosariell maglowali go pytaniami, milczał. Kiedy Priwettus odprowadzał Priama na noc do celi, oznajmił mu, że jeśli jutro nie będzie bardziej rozmowny i nie wyjawi mu planów Wyklętymi,  nie zawaha się zastosować innych metod przesłuchań... Priam nie wiedział czego bardziej się bać - tortur czy gniewu Falena. Ostatecznie, sparaliżowany strachem, nie widząc innego wyjścia,  sięgnął po schowaną w faldach ubrania pigułkę. Truciznę, którą młody Selear wręczył członkom Kręgu na wypadek porażki.  Sam również nosił jedną przy sobie. O świcie ogłoszono śmierć Priama; wieści szybko dotarły do Alamer.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Tom II : Rozdział 3

 O świcie szeregi wielotysięcznej armii Cedrica IV Wiseara wyruszyły z Auren ku Półwyspowi Cienia. Ckliwym pożegnaniom rycerzy nie było końca. Wiktoria niemal z płaczem żegnała ukochanego i brata, kilka tysięcy kobiet i dzieci podobnie odprawiało swoich mężów, ojców, braci i synów, ale Nimfadora była silna. Sądziła, że już dość mieli z nią problemów i nie chciała dodatkowo martwić Eryka, Cedrica i Priwettusa.
Karanirskiemu księciu zależało na dyskrecji, dlatego też zabronił uderzać w bębny, które niepotrzebnie ściągałyby na nich uwagę (choć taka była wojskowa tradycja). Nie chciał, by pół kraju zaczęło szeptać o przeprawiających się do półwyspu wojownikach, by nie zdradzać Falenowi swojej pozycji. Tylko jak kilka tysięcy uzbrojonych po zęby elfów może tak po prostu nie rzucać się w oczy? Cedric wiedział, że to raczej niemożliwe, by nikt ich nie zobaczył, jednak miał plan, jak zminimalizować liczbę gapiów. Prowadził swe wojska nie ciągnącymi się przez miasta i obok nich gościńcami, lecz równinami, pod osłoną drzew. Jedni jechali konno lub na jednorożcach, a inni maszerowali na własnych nogach. Wszyscy ubrani byli w identyczne kolczug i srebrne zbroje z wygrawerowaną karanirską siedmioramienną gwiazdą na piersi, jasnowłose głowy ochraniały wypolerowane na błysk moriony lub otwarte przyłbice. Za nimi powiewały błękitne jak zimowe niebo płaszcze. Każdy miał przy boku lub na plecach broń, którą dzierżył. A były to bronie najróżniejsze. Szpady, koncerze, miecze dwuręczne, handżary, kindżały, halabardy, topory, sztylety tarczkowe, mizerykordie, łuki i kusze, a do tego oczywiście tarcze z herbem Karaniry (w którym także widniał wizerunek gwiazdy, a oprócz tego dewiza : "Ognia walecznych serc nie ugaszą nienawiści oceany". Co znajdowało się na flagach chorążych chyba łatwo się domyślić.