poniedziałek, 4 stycznia 2016

Tom II : Rozdział 3

 O świcie szeregi wielotysięcznej armii Cedrica IV Wiseara wyruszyły z Auren ku Półwyspowi Cienia. Ckliwym pożegnaniom rycerzy nie było końca. Wiktoria niemal z płaczem żegnała ukochanego i brata, kilka tysięcy kobiet i dzieci podobnie odprawiało swoich mężów, ojców, braci i synów, ale Nimfadora była silna. Sądziła, że już dość mieli z nią problemów i nie chciała dodatkowo martwić Eryka, Cedrica i Priwettusa.
Karanirskiemu księciu zależało na dyskrecji, dlatego też zabronił uderzać w bębny, które niepotrzebnie ściągałyby na nich uwagę (choć taka była wojskowa tradycja). Nie chciał, by pół kraju zaczęło szeptać o przeprawiających się do półwyspu wojownikach, by nie zdradzać Falenowi swojej pozycji. Tylko jak kilka tysięcy uzbrojonych po zęby elfów może tak po prostu nie rzucać się w oczy? Cedric wiedział, że to raczej niemożliwe, by nikt ich nie zobaczył, jednak miał plan, jak zminimalizować liczbę gapiów. Prowadził swe wojska nie ciągnącymi się przez miasta i obok nich gościńcami, lecz równinami, pod osłoną drzew. Jedni jechali konno lub na jednorożcach, a inni maszerowali na własnych nogach. Wszyscy ubrani byli w identyczne kolczug i srebrne zbroje z wygrawerowaną karanirską siedmioramienną gwiazdą na piersi, jasnowłose głowy ochraniały wypolerowane na błysk moriony lub otwarte przyłbice. Za nimi powiewały błękitne jak zimowe niebo płaszcze. Każdy miał przy boku lub na plecach broń, którą dzierżył. A były to bronie najróżniejsze. Szpady, koncerze, miecze dwuręczne, handżary, kindżały, halabardy, topory, sztylety tarczkowe, mizerykordie, łuki i kusze, a do tego oczywiście tarcze z herbem Karaniry (w którym także widniał wizerunek gwiazdy, a oprócz tego dewiza : "Ognia walecznych serc nie ugaszą nienawiści oceany". Co znajdowało się na flagach chorążych chyba łatwo się domyślić.


Cały czas starali trzymać się rzek, strumieni i jezior, by mieć pewność, że przez te cztery dni jazdy nie zbraknie im wody pitnej. Eryk i Priwettus zadbali, by zapas żywności szybko się nie skończył, jednak na wszelki wypadek Cedric wolał, by pod koniec dnia odległość od najbliższej wioski nie była większa niż kilkanaście kilometrów. Wolał nie ryzykować rozgłosu i karmić swych rycerzy w osadzie, zwłaszcza że jedzenia powinno wystarczyć, ale mimo wszystko zawsze lepiej chuchać na zimne.
Pod koniec trzeciego dnia dotarli do Doliny Smoczych Płomieni. To w jej sercu właśnie znajdywała się twierdza, w której przetrzymywana była swojego czasu Wiktoria. Teraz, niedawno jeszcze przez wszystkich zapomniane, potworne zamczysko stało się jedna z wielu baz Zdrajców. Wyklęci zadomowili się w niej na stałe, ucztując, balując, pijąc i spiskując oraz monitorując przestrzeganie praw kardeńskiej indoktrynacji na podległych sobie terenach. Propaganda głosiła bowiem wielkość Kardena i rozsiewała plotki o rzekomych przemilczanych przez Wespazjana "faktach", które miały być świadectwem zbrodni, których stary Lupus jakoby się dopuścił. Dużo mówiło się także o królu Seliwie IV - "wielkim przyjacielem narodu karanirskiego" - jego córce Temidzie, która przyjechał do tego kraju, by razem z ukochanym, nade wszystko ceniącym sprawiedliwość księciem Falenem zmieniać oblicze państwa i wprowadzić je złoty wiek. Plany groźby, masakry i terroru Wyklęci ubierali w piękne obietnice dobrobytu, uczciwości i równości. Możecie zadawać sobie pytania: "Kto by im uwierzył?" albo "Kto wymyślił takie bujdy?", jednak musicie wiedzieć, że znalazło się  wielu takich, co uwierzyło. Na Półwyspie Cienia coraz rzadziej zdarzało się, by Zdrajcy musieli wjechać do wioski i mieczem wydobyć z mieszkańców przysięgę wierności prawom kardeńskim i pokłon dla Falena, który poświęcił się i przyjął na siebie brzemię władzy, by kontynuować dzieło wspaniałego ojca. Ludźmi, tak jak i elfami, bardzo łatwo można manipulować, jeśli wie się jak. Sevian bowiem dostrzegł, że po tej części wyspy Karanirczykom żyje się dużo gorzej. Ziemie nie są tak urodzajne, co na Półwyspie Światła, więc plony rolnicy mają mniejsze. Mniejsze plony oznaczają mniej pieniędzy. Z kolei ubogość społeczeństwa prowadzi do zastoju gospodarczego i jeszcze większej biedy. Wespazjan wiele razy podejmował próby naprawienia sytuacji, lecz mieszkańcom Półwyspu Cienia gotowych rozwiązań nie podawał na tacy . Zamiast wpłacać im do domowych skrytek złota, chciał pomóc im, by sami je zarobili. Jednak to wymagało pracy, co tamtejszym elfom bardzo się nie podobało, więc odrzucali pomocna dłoń króla. Zdrajcy natomiast zaczęli mydlić im oczy kryształami, którymi będą mogli przyozdobić swoje domy, jeśli tylko poprą Falena w jego krucjacie przeciwko Karytom. Takie wyjście podobało się im dużo bardziej.
- Panie, zaczyna się ściemniać - oznajmił jeden z długowłosych rycerzy, ten imieniem Lathuriel. - Do twierdzy już niedaleko. Jeśli przyspieszymy, będziemy mogli uderzać jeszcze przed północą!
Od szarych oczu Lathuriela bił nieprawdopodobny entuzjazm. Był on niewiele młodszy od Cedrica i Priwettusa, ale jego twarz nie wyzbyła się jeszcze chłopięcych rysów.
- Nie - zaoponował książę bez chwili wahania. - Jesteście zmęczeni. Nie zdacie egzaminu na polu bitwy. Czas na kolacje i sen. To dobre miejsce na obóz. Wystarczająco daleko, by nie sięgnęły nas oczy wroga i dostatecznie blisko, by zaatakować tuz po świcie.
- Czemu akurat po świcie? - zdumiał się Lathuriel. Między jego brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Zdrajcy mają w zwyczaju podkradać się nocą jak szczury i na taki sam atak mogą być przygotowani. Rano natomiast każdy będzie spał. Nim się zorientują, pół twierdzy będzie już nasze.
- To ma sens. - Oczy rycerza rozjaśniły się natychmiastowo. Jego wyraz twarzy przywodził Erykowi na myśl szeroki uśmiech dziecka .które właśnie zaczynało wakacje.
- Skoro wszystko już jasne, idź przekazać reszcie to, o czym rozmawialiśmy.
- Tak jest, Wasza książęca mość! - zawołał Lathuriel, po czym zniknął w zbierającym.się wokół nich tłumie.

***

Falen wiedział, że nie ma dużo czasu. Musiał działać natychmiast, jeśli chciał w porę zapobiec zamieszaniu. Co to by było, gdyby Karyci pierwsi dotarli do Wespazjana i rozgłosili jego cudowny powrót do świata żywych? Nic dobrego, o tym jednym Selear był święcie przekonany. Z tego powodu postanowił zignorować zalecenia Raverotta, lekarza z Jesedenu, którego przysłano do Alamer po tajemniczym samobójstwie poprzedniego medyka. Oczywiście, mieszkańcy pałacu domyślali się, że któreś z dzieci Kardena musiało mieszać w tym palce, jeśli nie wszyscy na raz, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć tego na głos.
Falen, nie zdradzając nikomu celu swej podróży, ruszył o świcie ku Lodowej Twierdzy, aby ostatecznie rozprawić się z przybranym ojcem.(Korzystał przy tym z dziesiątek tajnych i nie do końca legalnych portali, by nie tracić kilku dni na podróż; wiedzieli on nich tylko ci, którzy mieli kontakt z karanirskim podziemiem).
Tego starego osła trzeba było zabić już lata temu, myślał ze złością, galopując na czarnej Notcie przez Wielki las Cassiego. Kopyta klaczy rozbryzgiwały na boki topiący się śnieg. Słonce tego dnia nikomu nie dawało taryfy ulgowej. Podobnie jak pędzący z zachodu wiatr. Po kilku godzinach książę dotarł do wykutego z lodowych bloków muru, chroniącego skrytą w górach twierdzę. Twierdzę prawie tak starą jak Alamer, twierdzę pamiętającą jeszcze czasy synów pierwszego króla Karaniry - Imeny. Twierdzę z dawna zapomnianą przez potomnych, tak szczelnie otuloną mgłą, że gdyby ktoś ją zobaczył, z pewnością uznałby ją za widmową. Wejścia nie strzegli żadni gwardziści. Falen bowiem uznał, że lepiej nikomu nie przypominać o istnieniu tego zamczyska. Póki nikt o nim nie wiedział, Karyci nie mieli szans odnaleźć Wespazjana. Poza tym, gdyby zdecydował się nająć gwardzistów, musiałby im powiedzieć kogo lub czego dokładne strzegą, a to zbyt ryzykowne. Ale z drugiej strony, zostawiać tak ważną osobę jak Wespazjan bez opieki także nie byłoby najlepszym pomysłem. Falen potrzebował strażnika, który niezbyt wiele mówił i nie miałby specjalnych korzyści z wydania go.
- Arae niveli soah amatria! - powiedział po elficki, a szczerzący groźnie zębiska niebieskołuski smok, wielkością równy najwyższej baszcie twierdzy, uspokoił się momentalnie. Z głośnym hukiem opuścił przednie łapy na częściowo oblodzone kamienne podłoże, wzbijając w powietrze tumany kurzu. - Grzeczna Iharia. A teraz przesuń się i zrób mi miejsce. No już!
Smoki jesedeńskie, takie jak będąca prezentem od wielkiego księcia Iharia, z natury są bardzo inteligentne, toteż nie należy się dziwić, iż bez problemu zrozumiała jego słowa.
Niebieska smoczyca rozpostarła skrzydła i wzniosła się ku niebu. Jak wielki wąż oplotła basztę, z której obserwowała, czy do twierdzy nie zbliża się żaden niepożądany gość. Brama wjazdowa była zapieczętowana hasłem. Mógł wejść tylko ten, kto je znał, a tak się złożyło, iż Falen był jedyną taką osobą.
- Sehma seama - powiedział, unosząc ku niebu dłonie.
Wywyższenie potępionym.
Stalowe kraty zaskrzypiały przeraźliwie i zaczęły unosić się. Zalegający na nich śnieg i kawałki lodu rozbryzgały się u stóp Falena. Książę trzasnął niecierpliwie lejcami. Czarna klacz zarżała donośnie, przecinając niczym bicz zalegającą jak śnieg ciszę, po czym wjechała do twierdzy. Brama zamknęła się za nimi, kiedy tylko tylne kopyta Notty przekroczyły próg. Na posępnym zapuszczonym dziedzińcu nie było żywej duszy - żadnych ptaków czy natrętnych nawet zimą owadów. Pnie ogołoconych z liści drzew, zasadzonych w około wielkiego placu,  spróchniały. Rabatki z baeriami, fioletowymi kwiatami kwitnącymi przez cały rok, sczerniały i poopadały. Niebo powoli zmieniało barwę z krwistości poranka na sierocy błękit.
Falen ściągnął lejce. Kiedy klacz zatrzymała się, z gracją zsunął się z siodła i ruszył gu potężnym wrotom z czarnego granitu, na których ktoś kiedyś wyrył zdanie, będące mottem jednego z rodów mieszkających w ów twierdzy.
Ducha hartuje się jak miecz.
Przestąpił próg i ruszył ciemnym korytarzem o trupiobiałych ścianach ku jednej z komnat, będącej więzieniem dla króla.
- Falen? To ty? - powitał go stłumiony szept. Wespazjan siedział bezczynnie na fotelu, okryty wieloma kocami, by chronić się przed panującym w komnacie zimnem. Gdy znów otworzył usta, wydostał się z nich biały obłoczek. 
- A któż inny zawracałby sobie tobą głowę? - spytał Falen, posyłając ojcu przesiąknięty ironią uśmiech. Choć w zamku nikogo prócz nich nie było, odruchowo zamknął drzwi. Beznamiętnym wzrokiem omiótł wnętrze i twarz starego ojca, a właściwie wuja. - No proszę, jak tu czysto. Nudzi ci się to sprzątasz?
- Jakbyś dał mi tu kogoś do towarzystwa, miałbym szerszą gamę możliwości.
- Zabawne - stwierdził sucho, żołnierskim wmaszerowując do środka.
- Mogę wiedzieć, co cię do mnie sprowadza? Bez urazy, ale dawno przestałem już wierzyć w twoją bezinteresowność - rzekł Wespazjan, mierząc przybranego syna bystrym, przenikliwym spojrzeniem.  Mały ojcowski ognik w jego sercu zapłonął żywo na jego widok. Choć Falen robił wszystko, by świat widział w nim tylko zło wcielone, stary król miał jeszcze maleńką nadzieję, że gdzieś w nim, głęboko uśpione, drzemie dobro. Maleńkie ziarenko, które może pewnego dnia  wykiełkuje. Rozsądek skarcił go zaraz. "Głupcze, porzuć złudne nadzieje!Przecież to przez niego tu jesteś!", zdawał się krzyczeć. - Chyba, że jednak postanowiłeś mnie uwolnić...
W odpowiedzi na słowa Wespazjana, Falen wybuchł śmiechem. Cichym, niskim i zimnym. Król wzdrygnął się pod jego wpływem.
- Blisko, ale nie do końca. - Stał do starca tyłem, przyglądając się ustawionym na regałach książkom, które przywiózł mu kiedyś w nagłym przypływie słabości/litości/nudy (sam nie był pewien). - Pamiętasz naszą umowę? Uzdrowiłem cię, tym samym darując ci życie. Powiedziałem, że możesz żyć, ile będziesz miał ochotę, nie pomiesza mi to szyków. Gdyby wyszło na jaw, że jednak nie umarłeś, cóż... znacznie skomplikowałoby to moją koronację... Tak więc, zapowiedziałem ci, że jeśli ktoś się dowie, zabiję cię i tym samym pozbędę się problemu, którym byłeś od dawna, starcze. - Falen odwrócił się do Wespazjana, mrużąc jak wąż swe zimne oczy, odbijające całe okrucieństwo jego duszy. - Wygląda na to, że muszę cię zmartwić. Plotka się rozniosła.
Wespazjan nawet nie drgnął. Zacisnął tylko usta w wąską linię i zacisnął też pieści. Krew odpłynęła z jego twarzy. Silił się na spokój, ale zdradzały go liczne gesty. Od dawna spodziewał się takiego obrotu spraw, a mimo to scena ta wydawała mu się dziwnie nierealna, oderwana od rzeczywistości jak zły sen.
- I co zamierzasz z tym zrobić? Zabijesz mnie? - spytał, obserwując uważnie syna. Pozostawał czujny. Zerkał na jego dłonie, czy aby nie sięgają sztyletu.
- No proszę... Wiek jednak nie zamroczył cię w pełni... - Zdrajca uśmiechnął się upiornie, zupełnie jakby rozkoszował się tą chwilą. A może taki efekt tylko próbował uzyskać?
Smukłe palce Falena zanurzyły się w kieszeni czarnej szaty. Wespazjan spodziewał się ujrzeć wyłaniający się z niej nóż, ale zamiast tego zobaczył niewielką buteleczkę wypełnioną przezroczystym płynem. Napis na fioletowej etykietce głosił: "reailium".
- A więc trucizna? To tak chcesz wykończyć starego ojca? - W głosie króla nie było słychać trwogi, niepewności czy chociażby wyrzutu; był w nim tylko smutek. Bezgraniczny, bezdenny, beznadziejny.
- Taka była umowa. - Selear wzruszył ramionami, po czym włożył mu do dłoni buteleczkę. - Bezwonna, bezsmakowa, działa szybko. Nie minie minuta, jak twoje serce przestanie bić. Nie zdążysz nic poczuć - objaśnił ze spokojem i swoistym  znudzeniem.
- Przeraża mnie twoje rozeznanie - rzucił Wespazjan, podnosząc buteleczkę do oczu. - Powiedz, ilu przede mną wyeliminowałeś już w ten sposób?
- Stanowczo zbyt niewielu. Ale bez obaw, niedługo dołączy do ciebie twój ukochany synalek
- Zupełnie, jakbym słyszał Kardena - westchnął z bólem Wespazjan. Milczał przez chwilę, próbując uporządkować w głowie myśli. Podniósł na niego swe jasne, bystre oczy, a następni spytał - Synu, powiedz, gdzie  popełniłem błąd? Przygarnąłem cię i wychowałem jak własne dzieci, a ty tak mi się odpłacasz? Więzieniem i śmiercią? Lodem i jadem?
Błękitne oczy Seleara rozbłysły gniewnie. Już otwierał usta, by wyartykułować Wespazjanowi wszystko, co mu na sercu zaległo. Zaraz jednak coś w jego twarzy się zmieniło. Miejsce złości zajęło nikle rozbawienie i swojego rodzaju podziw dla sprytu starca. Posiniałe z zimna wargi wygięły się w pobłażliwym, przesyconym ironią uśmiechu.
- Niezła próba, Lupusie. - Zaklaskał z typową dla siebie teatralnością. - Niestety muszę cię zmartwić. Przeczytałem w życiu zbyt wiele powieści, byś zdołał wrobić mnie w monolog czarnego charakteru. Ja wygłoszę swoją listę zażaleń, a ty, korzystając z mojej nieuwagi, zdołasz zbiec. O nie, nic tego.
- Jak możesz tak nisko mnie cenić? Co dziwnego w tym, że chce wiedzieć, gdzie leży moja wina? - spytał Wespazjan z miną niewiniątka.
- Zbyt wiele razy tłumaczyłem. Jeśli dalej nie wiesz, twój problem. A teraz szybciej. Pij to, zanim stracę cierpliwość.
Rozczarowany król, widząc,że rozmowa ta do niczego nie prowadzi, odkręcił buteleczkę. Uniósł ją do nosa i powąchał. Faktycznie, nic nie było czuć. Poczucie zawodu, zdrady syna i tak okrutnej niemocy raniły go bardziej niż szable wrogów czy ich czary, a nawet kły vipery - potwora, który swoim jadem o mało nie odebrał mu życia. Mimo to nie zamierzał się poddać. Jeszcze wygra tą walkę, nawet bez miecza.
 - Nie - rzekł hardo, wylewając truciznę na oszronioną podłogę. Z miejsca, na które spadły jej krople, zaczęła unosić się para. Kiedy opadła, Wespazjan ujrzał, że zostawiła ona na kaflach ślady podobne do tych, które zostawia kas. Najbardziej żrący, jaki widział świat. Zaraz po tym rozległ się dźwięk tłuczonego szkła - Jeśli chcesz mnie zabić, sam to zrób. Nie jesteś kobietą, by bawić się w trutki. No dalej! Tak mnie nienawidzisz to chodź tu i pokaż swoją siłę.
 Liczył, że Zdrajca się zawaha, ale on tylko dobył sztyletu i wściekłym krokiem ruszył ku przybranemu ojcu. Nim Wespazjan zdążył zareagować, złapał go za włosy i odciągnął brutalnie do tyłu. Poczuł nieprzejednany chłód stali na swej szyi.
 - A mogliśmy załatwić to w sposób cywilizowany... - Falen zacmokał z dezaprobatą, mierząc go spojrzeniem godny robactwa.- Żegnaj, Lupusie.
- Iyanne zapewne byłaby z ciebie dumna - wyszeptał Wespazjan ostatkiem sił, na chwilę przed śmiercionośnym cięciem.- Może dobrze, że tego nie dożyła... Ją też byś zabił?
 Wespazjan poczuł, jak ostrze zadrgało na jego szyi, zupełnie jakby na chwilę stracił nad nim panowanie. Drasnęło zaledwie skórę. Spojrzawszy w zimne oczy Zdrajcy, zdał sobie sprawę, że lód, który dawno już skuł jego serce, zaczął topnieć. Nieznacznie, ale zawsze coś. Król wiedział, że trafił w jego słaby punkt.
- Coś nie tak, Falenie? Śmiało, nie każ mi czekać na śmierć - ponaglał go. - Chcę już spotkać twoją matkę. Nie powiem, na kogo wyrosłeś, bo serce by jej pękło.
- Idź do Heimara*, staruchy - zasyczał wściekle Falen, zabierając sztylet. Przeklinał sam siebie za swoją słabość. "Idiota!", warczał w duchu, zaciskając mocniej palce na rękojeści ostrza. "Jedno cięcie! Jedno! Dokończ to!". Ale nie był w stanie.
Odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwi.
 - Synu.... jest jeszcze dla ciebie nadzieja - powiedział Wespazjan, odetchnąwszy z ulgą. Jego wiekowe serce zabiło mocniej, jakby dopiero co odżyło. - Nie jesteś jeszcze stracony.
Zdrajca zatrzymał się w półkroku. Nim Wespazjan zdążył dodać coś jeszcze, zawrócił i szybkim krokiem ruszył ku niemu. Nie schował jeszcze sztyletu.
- Powiedz słowo, a zmienię zdanie  - zawarczał ostrzegawczo, chwytając go za brodę.Wespazjan jęknął, ale Falen an to nie zważał.
- Co robisz?
- MILCZ! - Selear wykonał jeden płynny ruch, a garść siwych włosów została mu w dłoni.
- Po co ci to? - Wespazjan zamrugał zdumiony.
- Nie interesuj się. Zamiast zadawać głupie pytania, ciesz się, że jeszcze żyjesz.
Falen zamierzał dodać coś jeszcze, lecz w dym momencie przez okno wleciał ognisty feniks, niosący w dziobie list. Zrzucił go księciu na ręce, po czym z dzikim bojowym okrzykiem wyfrunął na zewnątrz.
Ze zniecierpliwieniem rozerwał kopertę i wyjął list. W miarę jak czytał kolejne linijki, coraz bardziej purpurowiał na twarzy. Kiedy dobrnął do końca, zaklął siarczyście, po czym podarł wiadomość.
- Szlag by to trafił! Twój przeklęty synalek próbuje zająć mój zamek! Kota nie ma, myszy harcują A to się jeszcze zdziwi...
- Wyrażaj się. Takie słowa nam nie przystojną, tylko plebsowi - upomniał go.
Miną, jaką po tym miał Selear, była wręcz bezcenna.
- Czekaj, czekaj, bo chyba nie za bardzo rozumiem... Zdradziłem cię, upozorowałem  twoją śmierć, wywiozłem x kilometrów od śladów cywilizacji, zamknąłem tu i próbowałem zabić, a twoim największym problemem jest moje słownictwo? - Powtórzył. - Żartujesz sobie.
- Wybacz, przyzwyczajenie.
- Bogowie, co to za rodzina.

***

Karyckie okrzyki bojowe zbudziły słońce  i zmusiły je, by roztoczyło nad Karanirą swój blask. Patrolujący okolicę twierdzy Zdrajcy nie byli przygotowani na poranny atak. Wyrwani ze snu zaczęli się zbroić i grupować w oddziały. Obroną dowodził Priam, jeden z członku Kręgu  - najbliższych sług Falena Seleara. Powszechnie znany ze swej pychy, był przekonany, że uda mu się rozgromić wojska Karytów jeszcze przed śniadaniem. Nie mógł się bardziej pomylić...
- Lathuriel!  Bralerius! - zawołał Cedric, nabijając na miecz kolejnego z bezimiennych Wyklętych. Mężczyzna zachwiał się, charcząc krwią. Po jego spojrzeniu książę spostrzegł, że chyba nawet nie docierało do niego, co właśnie się stało. Wyszarpnął miecz z jego ciała, pozwalając mu upaść na ziemię. W niebo wzbiły się tumany kurzu.  
- Wołałeś, panie?! - odkrzyknął Bralerius, zatrzymując lejcami swego białego jednorożca. Zarżał on głośno z niezadowolenia.
- Tak. Zbierzcie elfów od Galiiona i okrążcie twierdzę. My atakujemy bramę, wy strażnicy bastion. Zdrajcy nie pociągnął długo obrony na dwa fronty. - Powiedziawszy to, kątem oka dostrzegł nacierających na nich wrogów. Cedric zamachnął się ostrzem, próbując skrócić jednego z napastników o głowę. Zgrzytnęła stal. Przeciwnik zablokował cios. Książę sapnął z irytacją i przypuścił kolejny atak. Miecz Cedrica znów spotkała się z mieczem Zdrajcy. Naparli na stal, jeden drugiego próbując zrzucić z konia.
- Jego wysokość straci dzisiaj tą swoją jasna główkę - zawarczał, stękając głośno z wysiłku.
- Nie sądzę - odparł beznamiętnie Cedric, dobywając ukrytkiem sztyletu. W jednej dłoni trzymał miecz, siłując się ze Zdrajcą, a drugą, korzystając z jego nieuwagi, uniósł sztylet i wziął zamach na twarz.
Małe ostrze rozorało do dziąseł policzek przeciwnika, strumieniem chlusnęła krew. Z gardła mężczyzny wydarł się rozdzierający krzyk, mieszający się w chmurze innych głosów, brzdęku broni, świstu strzał i tętentu końskich kopyt. Porażony bólem opuścił miecz, a wtedy Cedric zadał mu ostateczny cios. Zdrajca ześliznął się ze swego rumaka, a spłoszone zwierzę pobiegło hen przed siebie.
W tym samym czasie Bralerius i Lathuriel odpierali  atak jego kompanów. Brealerius dobrze sobie radził , lecz Lathuriel mógł już witać się ze śmiercią. Dwóm Wyklęty udało się podciąć nogi jego rumakowi. Koń padł na ziemię, przewracając się wraz z Lathurielem.Czarnowłosi rycerze otoczyli go i rozbroili. Jeden z nich trzymał Karytę za włosy, odchylając mu tym samym głowę, a drugi przystawił mu do gardła stal.
Bez zastanowienia Cedric ześliznął się z siodła i ruszył mu na pomoc. Nim drugi ze Zdrajców zdarzył się obrócić, nie miał już głowy. Wtedy do ataku ruszył jego towarzysz. Biegł w stronę księcia z dzikim okrzykiem na ustach. Lathuriel zdołał dosięgnąć lezącego obok koncerza i podciął mu nogi. Zdrajca upadł na twarz przed księciem. Sekundę później z jego pleców sterczało jego własne ostrze.
- Dzięki ci, panie! - wykrztusił Lathuriel, chwytając wyciągniętą dłoń Cedrica.
- Wasza Wysokość nie dokończyła - wtrącił Bralerius, szybkim ruchem wycierając spływający po czole pot. Co się stało z Galiionem?
- Nie żyje. No dalej, jedzcie już!

W tym samym czasie kilka metrów dalej ramię w ramię walczyli Eryk i Priwettus.Pierwszy z nich zdołał porzucić już swego konia i walczył pieszo.
Za Wiktorię - myślał przy każdym oddechu. Za Nimfadorę - szeptał z każdym uderzeniem serce. Za Cedrica - mówił wraz następnym ciosem. Za Karanirę - powtarzał z każdą kroplą krwi, czy to utraconą czy przelaną.
Za siostrę. Za ukochaną. Za przyjaciela. Za nową, lecz od pierwszej nie ważniejszą, ojczyznę.
Przez bitewny gwar, krzyki i jęki, zgrzytanie broni i stukot kopyt, przez wzbijające się w powietrze tumany kurzu i przez kałuże krwi do  myśli chłopaka przedostał się cichy znajomy głos. Priwettus i jego elfia telepatia.
W prawo, Eryku. W prawo.
Eryk, wiedziony instynktem, porzucił Wyklętego, z którym przyszło mu walczyć, i odskoczył w bok. Kilka sekund później w miejsce, w którym chwilę temu stał, upadła gigantyczna drabina - jedna z tych, za pomocą których Karyci wdrapywali się na mury. Przygniotła ona dwóch rycerzy Auren i trzech obrońców Twierdzy, w tym jednookiego Zdrajcę próbującego go zabić. 
Przez twarz Eryka przemknął nikły uśmiech. Unosząc głowę, napotkał spojrzenie Priwettusa. Skinął mu głową w podzięce i pobiegł przed siebie. Wzmocnił uścisk na rękojeści i ruszył naprzód. Tknął i siekał niczym kostucha. Jeden Zdrajca padł. Drugi. Trzeci. Kiedy miał pokonać czwartego, piąty zaszedł go od tyły. Już zamierzał skrócić go o głowę, lecz w ostatniej chwili Eryk dostrzegł go kątem oka i  uchylił się szybko. Szabla Wyklętego ześliznęła się tylko po hełmie. Chłopak wykonał półobrót i przejechał ostrzem po jego kolanach. Przeciwnik zawył z bólu i zachwiał się mocno, starając się zlekceważyć spływającą strumieniami krew. Eryk pchnął go z całej siły na ziemię, prostując się szybko. Już gotował się do zadania śmiertelnego cisu, kiedy czwarty skoczył mu na plecy z istnie zwierzęcym okrzykiem Jako że górował nad chłopakiem tuszą, łatwo zdążył go powalić. Eryk uderzył z głuchym hukiem  o glebę. Siła upadku wypchnęła mu z płuc powietrze. Brodaty mężczyzna chwycił go za tył zbroi i pociągał do tyłu. Obnażył gardło Eryka i przystawił do niego szablę, którą walczył.
Chłopak zdawał sobie sprawę, że jego życie należy liczyć już nie w latach, lecz w sekundach. Zamknął oczy, gotując się na śmierć. Niemal natychmiast pod powiekami ujrzał migawki z ponad dwudziestu lat życia. Sierociniec, szkoła, pierwszy pocałunek, pierwszy rejs z Wiktorią, przypadkowe pozostawienie jej chłopaka śpiącego w szalupie w jednym z pekińskich portów ("przypadkowe"), sztorm, pierwsze kroki na Karanirze, spotkanie Nimfadory. Jej uśmiech, radosne i emanujące niewinnością oczy, delikatne dłonie... A wszystko to opakowane w ułamek sekundy.
Nagle usłyszał nad głową świst. Uścisk na jego karku zelżał i po chwili całkowicie zniknął. Odważył się uchylić powieki i zobaczył, że jego niedoszły zabójca leży martwy z wystającym z gardła sztyletem. Krew pieniła się, tworząc wokół głowy mężczyzny gęstą breję. Jasnowłosy elf, w którym Eryk rozpoznał Rosseariellea - brata Priwettusa - podbiegł do nieżywego Zdrajcy i jednym zwinnym ruchem odebrał swoją własność. Napotkawszy wzrok książęcego przyjaciela, posłał mu nikły uśmiech i popędził dalej.
Cedric odepchnął tarczą tęgiego czarnowłosego elfa. Kiedy Zdrajca uniósł na niego swą halabardę, książę użył jej po raz drugi. Kiedy stal ześliznęła się po niej, żłobiąc drewno głęboko, Cedric wolną dłonią pociągnął za lejce, zmuszając tym samym swego fryza do cofnięcia się o kilka kroków. Zdrajca spojrzał na księcia zdumiony.
Czy ucieka?  - przeszło mu przez myśl.
Ced jednak uśmiechnął się tylko złośliwie, po czym dał wierzchowcowi znak, by z impetem ruszył przed siebie. Długa na półtora metra halabarda, gruby pancerz, a pod nim kolczuga, hełm z zamkniętą przyłbicą - wszystko to na nic, kiedy biały rumak zwalił go z nóg. Poturbowany wylądował kilka metrów dalej. Cedric zeskoczył z konia i ruszył ku mężczyźnie, żeby dokończyć to, co zaczął, nim walczący zadepczą go na śmierć.
- Ced, za tobą! - usłyszał gdzieś w pobliżu wołanie Eryka. Z uniesionym mieczem wykonał półobrót. Pierwszym, co zobaczył, była poraniona twarz Wyklętego. Nie wiedział, jak miał na imię, ale pamiętał go z alamerskich korytarzy, Dawny sługa Wespazjana. Stal zgrzytnęła. W Cedricu wezbrała złość. 
Ojciec w grobie by się przewrócił, gdyby wiedział, po czyjej stronie są dziś jego przyjaciele, pomyślał.
Siłowali się przez moment, jeden drugiego mrożąc wzrokiem. W pewnym momencie Zdrajca opuścił miecz, ale tylko po to, ażeby natrzeć na księcia z nową siłą. Cedric zablokował atak. Ich miecze zjechały po luku ku dołowi. Cedric odskoczył w tył, kiedy bezimienny sługa przypuścił kolejny atak. Miecz ugodził księcia w brzuch. Na szczęście chroniła go zbroja. Korzystając z bliskości Zdrajcy, podstawił mu nogę, rzucając go tym na łopatki. Ced oddychał ciężko, zadając mu ostatni cios.
To za Wespazjana.
Chwilę później, pokonawszy swego przeciwnika, przy Cedricu znalazł się Eryk. Wskazał on mu jakiś punkt położony ponad ich głowami - niewysokie wzgórze. Na tle śnieżnej bieli wyraźnie odcinała się czarna postać. 
- Chyba nasz niedoszły monarcha się zjawił - rzucił kwaśno Eryk, wymieniając z przyjacielem spojrzenia.
- Raczej niedoszły nieboszczyk.
Cedric wskoczył z powrotem na fryza i podał Erykowi dłoń. Wciągnął go na jego grzbiet i razem popędzili ku wzgórzu.
Chwilę po tym ku niebu, niczym błagalna o litość modlitwa, wzbił się krzyk szturmujących bramę rycerzy. To Zdrajcy wylewali na ich głowy wielkie kadzie kwasu i rozgrzanego oleju. Wyklęci łapali się już każdej sztuczki, by obronić twierdzę, jednak ta okazała się wyjątkowo okrutna nawet jak na nich. Wrzące ciecze nie oszczędzały nikogo. Zabijały nawet "swoich:", których walka z Karytami poprowadziła pod mury.
Podczas gdy poplecznicy młodego Seleara bronili bramy, odziały Galiiona, prowadzone przez Braleriusa i Lathuriela, zdobywały bastion. Mało kto wiedział, że skrywał ono drugie wejście do twierdzy.

Spowita w czerni postać na czarnym rumaku obserwowała to wszystko z pobliskiego wzgórza. Lodowate oczy młodego mężczyzny zdawały się płonąć, a jego dłonie zaciskały się mimowolnie w pięści. Nie mógł patrzeć na ogień i  krew obryzgującą jego twierdzę. JEGO. Za nic miał Zdrajców oddających życie, by jej bronić. Byli oni tylko kolejnymi mizernymi pionkami w jego drze, zbyt nędznymi, by ich imiona wyryły się w zwojach jego pamięci. A powołanymi do wojska Karytami gardził. Kim oni byli, ażeby mu się sprzeciwiać? KIM?! Nikim, zupełnie jak  jego nic nie warty kuzyn, brat... nieważne.
Falen żałował, że nie może wziąć udziału w bitwie. Gdyby tylko miał na sobie zbroję, z Cedrica, Eryka, Priwetussa i całej reszty tej śmiesznie żałosnej zbieraniny nie zostałoby nic. Ale skąd mógł wiedzieć?  Wsunął dłoń do kieszeni. Kosmyk włosów Wespazjana dalej tam tkwił. Dobrze. Użyje go do eliksiru, którymi skropi zwłoki pierwszej lepszej osoby., tak by przybrały postać starego króla. Falen uśmiechnął się pod nosem, gdy wyobraził sobie minę Cedrica, kiedy "przesyłka" do niego dotrze. Dzięki temu już nikt nie będzie szukał Wespazjana. Już nikt nie będzie miał prawa zwątpić w to, kto jest prawdziwym królem. Nikt.
- Kopę lat, kuzynie. - Z zamyślenia wyrwał go nieznośnie znajomy głos. Drwiący i przepełniony pogardą. Odwrócił się szybko. Ujrzał ześlizgującego się z końskiego grzbietu Eryka. Cedric zrobił to samo. Odziany w zbroję ruszył dumnym krokiem ku niebu.- Czyżby kogoś tu strach obleciał?
- Widzę, że już lepiej się czujesz po spotkaniu z Rosalindą. Musiało być gorąco, skoro tak to się dla ciebie skończyło - zauważył uszczypliwie Eryk, zaciskając palce na rękojeści.
- Bardzo - warknął z irytacją Falen, również zasiadając ze swojego rumaka. Mógł ich najzwyczajniej w świecie stratować (albo chociaż spróbować), ale duma mu na to nie pozwoliła. W końcu nie jest słabeuszem. Zdoła ich pokonać i bez jakiegoś głupiego zwierzęcia. Dobył miecza. Lśniąca stal odbijała promienie wspinającego się coraz wyżej słońca. - Ale nie tak jak z Wiktorią.
W obu zawrzała krew. Widząc ich miny i poczerwieniałe policzki, Zdrajca zaśmiał się cicho. Nie był to jednak wesoły śmiech, tylko taki przepełniony grozą i życzeniem wszystkiego, co najgorsze.
Eryk ruszył na Falena z wściekłością zionącą z orzechowych oczu. Zadał cios, lecz Zdrajca obrócił się w prawo, także miecz musnął tylko lekko kolczugę, którą nosił pod ubraniem. (Jak każdy na ciebie poluje, musisz się zabezpieczać na różne sposoby). Eryk wykonał drugi cios, lecz Falen zdążył go zablokować. Nim Zdrajca się obejrzał, musiał już walczyć z dwoma wrogami. Cedric wymierzył ostrze w jego pierś, lecz równo z atakiem, Falen odskoczył do tyłu. Zachwiał się, chwilowo tracąc równowagę w śniegowych zaspach. Cedric nie omieszkał tego wykorzystać.Za to wszystko, co ten parszywy gad zrobił jego rodzinie, Wiktorii i Karanirze, nie miał już wątpliwości, że zasłużył na okrutny koniec. Niegdyś miał jeszcze skrupuły, ale Falen sam go z nich wyleczył... Zapikował na niego mieczem. Klingi przybranych braci starły się ze sobą w śmiertelnym tańcu, odbijając śnieżną biel. Taką czystą i tak niewinną. Falen pchnął miecz w stronę Cedrica, uderzając go w twarz rękojeścią. Sapnął gniewnie, czując spływającą z nosa krew. Falen uśmiechnął się na ten widok. Nie cieszył się nim jednak długo, ponieważ Ced nie pozostawał mu dłużny. Natarł na niego z całej siły tarczą. Uderzył go w głowę na tyle mocno, że na chwilę pociemniało mu w oczach. Sterczące z tarczy groty pocięły Zdrajcy twarz.Sytuację wykorzystał Eryk. Selear syknął głośno z bólu, kiedy ostrze chłopaka  przeszło mu przez ramię.Szata szybko zaczęła robić się mokra od krwi. Rozjuszony rzucił się w jego stronę, zastanawiając się przez ułamek sekundy, jak Wiktoria zareaguje na wieść o śmierci brata. Po jednosekundowym namyśle stwierdził, że ma to w nosie. Co się będzie martwił o takie banały? Uderzył z całej siły w hełm Eryka, a potem kopnął go w pierś. Chłopak zachwiał się, a wtedy książę-Dimidiam (pochodzący z przemieszania ras) zaatakował kolejny raz. Zamachnął się z całej siły mieczem, a Eryk, próbując odchylić się przed ostrzem, stracił równowagę. Runął w lodowaty śnieg, zbyt ciężki, by się podnieść. Falen natychmiast znalazł się przy nim. Kopnął leżącego tak mocno, że poczuł wszystko doskonale mimo zbroi. Stęknął głucho, przetaczając się w bok, gdy Selear próbował zatopić miecz w jego gardle.
- Tak to jest, kiedy śmiertelne pomioty  mieszają się w sprawy wyższych ras - skwitował, próbując raz jeszcze godzić swego przeciwnika. Eryk uniósł miecz, próbując dźwignąć się z ziemi (czego kilkukilogramowy pancerz nie ułatwiał), ale jednym ruchem rękojeścią Falen zdołał go rozbroić. W tym momencie za plecami Seleara pojawił się prawdziwy syn Wespazjana. Pochwycił on Zdrajcę za nieopancerzone ramiona i z całej rzucił nim o drzewo, znajdujące się tuż obok Eryka. Uderzył w nie z takim impetem, że obsypał go zalegający na gałęziach śnieg, a siedzące tam ptaki wzbiły się w niego z dzikim jazgotem. Falen poczuł, jak ogarniają go mdłości, a tępy ból z tyłu głowy zagłusza myśli.
- Tak to jest, kiedy socjopata  sięga po nienależną mu koronę - odrzekł Cedric, przystawiając  Falenowi ostrze do gardła. Za jego pomoc zmusił Zdrajcę, by uniósł podbródek i spojrzał mu w oczy. Malowała się w nich czysta nienawiść, podczas gdy u Ceda dostrzec można było tylko chłodny triumf. - Wstawaj, jedziesz z nami. Myślę,że ty i Przymierze macie sobie sporo do wyjaśnienia. - Uśmiechnął się cierpko.
Falen zmrużył oczy, kątem oka obserwując, jak Eryk dźwiga się z ziemi i podnosi jego miecz( który zgubił podczas lotu, jaki zafundował mu Cedric). Nie miał zamiaru się poddawać.
- Po moim trupie - syknął Selear, dobywając skrytego w bucie sztyletu. Chwycił w dłoń klinkg napastnika, raniąc sobie rękę i odepchnął ją z całej siły. Przetoczył się w bok i zatopił sztylet w udzie Cedrica. Książę warknął gardłowo, uderzając starszego w twarz. Stal przecięła mu policzek i brew, lecz Zdrajca nic sobie z tego nie robił. Zdawał się nawet nie odczuwać pieczenia. Na dokładkę Ced poczęstował go jeszcze solidnym kopniakiem, a kiedy Falen znów wylądował w śniegu, wbił miecz obok niego w geście zwycięstwa, niby to przypadkiem raniąc mu bok. Syknął, zaciskając żeby. Ten cios już poczuł.
- Wstawaj, Selear - zawołał do niego Eryk, prowadząc do nich konia. - Skoro tak dobrze bawisz się w tym śniegu, masz jeszcze pięć minut na robienie orzełków, a potem do obozu. Migiem.
_____________________________________________________*Heimar - wielki demon w mitologii karanirskiej, odpowiednik diabła


Meridiane Falori
__________________________________________________________________

 Cześć :D Witam wszystkich po dosyć długiej nieobecności (musicie wiedzieć, że pierwsza część rozdziału pochodzi jeszcze z lipca) ;) Mam nadzieję, że wam się podobało. Nie potrafię pisać scen batalistycznych,więc proszę o wyrozumiałość xD Dajcie znać, co myslicie o rozdziale, o pierwszej części (Cedric, wojsko, propaganda Seviana), o drugiej (Falen i jego wahanie; powrót Wespazjana) i o bitwie.Falen chyba nie ma szczęścia ostatnimi czasy... Książę jeńcem wojennym? Jestem ciekawa, czy tego właśnie się spodziewaliście.. Bez obaw, na nast. rozdziały nie bedzie trzeba tyle czekać, jeśli tylko pokażecie mi, że jeszcze wam na Poa zależy :)

12 komentarzy:

  1. TY BABO!!!!! JESTEM NA CIEBIE ZŁA!

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany! Ludzie <3 jak ja za tym tesknilam <3 tak się cieszę, że wrocilas <3 ale jeśli karzesz mi znów tyle czekać - udusze! XD
    Rozdział C U D O W N Y <3
    Ja wiedziałam! Wiedziałam! W Falenie jest jeszcze mikroskopijna cząsteczka serca, choć sklamalabym mówiąc,że nie lubię go bez serca ^^ xD <3
    Sceny bitwy moim zdaniem opisane bardzo dobrze, dość realistycznie, ale ja się też na tym nie znam do końca,więc cssssiii xD
    Nie lubię Cedrika,choć to już wiesz,dlatego wkurzal mnie .-. (Choć sama do końca nie wiem czemu xD)
    A ten moment z nawykiem genialny xD śmiałam się sama do siebie hahah :')
    Ogółem cudnie,ale czy to nowość xD
    Pozdrawiam, życzę weny i nam nadzieję,że nie będziemy musieli już długo czekać :*
    Buziaki :*
    ~ najwspanialsza,najmadrzejsza i najulubiensza czytelniczka ^^ xD

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie wierze. Mój Falen pojmany xD?
    Ja tam wierze, że jeszcze się wywinie i pokaże im wszystkim, gdzie jest ich miejsce.
    Ciesze się, że wróciłaś, bo bardzo tęskniłam za twoimi opowiadaniami.
    Życzę Ci dużo czasu, weny, a przede wszystkim chęci *
    Do następnego, C.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział. Sceny batalistyczne moim zdaniem wychodzą ci bardzo dobrze. Czekam niecierpliwie na następny rozdział i życzę mnóstwa weny.
    Arya V.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jestem bardzo zadowolona nie tylko z rozdzialu ale z tego ze pol roku czekalam na niegi i jak zwykle sie niezawiodlam. Jestem ciekawa dalszego rozwoju sytuacji z Falenem oraz z Wespazjanem :) Mega mega przegapilam dwie lekcje by to przeczytac bo nie moglam sie doczekac :) Czekaam na nastepny rozdzial!! Nie pozwol nam dlugo czekac ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja jestem bardzo zadowolona nie tylko z rozdzialu ale z tego ze pol roku czekalam na niegi i jak zwykle sie niezawiodlam. Jestem ciekawa dalszego rozwoju sytuacji z Falenem oraz z Wespazjanem :) Mega mega przegapilam dwie lekcje by to przeczytac bo nie moglam sie doczekac :) Czekaam na nastepny rozdzial!! Nie pozwol nam dlugo czekac ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy dziś po szkole włączałam komputer, miałam nadzieję że rozdział już jest. I nie zawiodłam się.
    Najbardziej zapadła mi w pamięć rozmowa Wespazjana z Falenem. Przez chwilę myślałam, że król zginie i mocno się wystraszyłam, bo go lubię i szkoda by było gdyby zginął ;)
    I na koniec to o słownictwie - uśmiałam się :D
    W tym rozdziale moją uwagę zwrócił też Henryk. Zdecydowanie jego postać rozwija się z akcją i dziś to dostrzegłam. Lubię go jeszcze bardziej niż na początku. Więcej Eryka i Nimfadory proszę :D
    Falen zakładnikiem? Takiego obrotu spraw zupełnie się nie spodziewałam. Już raczej że Cedric prawie go zabije i zostawi nie będąc w stanie dokończyć dzieła. A tu takie zaskoczenie!
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, bo przerywanie w takim momencie to czyste okrucieństwo z Twojej strony ;)
    Życzę weny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże, lipiec... kiedy to było? Czuję się, jakbyś mówiła o zamierzchłych czasach xd Jak mogłaś zniknąć na tak długo?! Wiesz jak tęskniłam za tym opowiadaniem?! (To jest taki przyjacielski opieprz xd tak naprawdę cholernie się cieszę, że wróciłaś)

    Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że Falen zabije Wespazjana, a tu jednak nie. Jednak wciąż posiada sumienie! O.o a już myślałam, że stracił je do reszty. Podczas czytania wpadła mi do głowy taka straszna myśl, że mogłabyś zabić Wiktorię i to byłby taki cios dla Falena (heloł, w końcu to jego Imevit xd), że by się nawrócił. Mam nadzieję, że jednak jej nie zabijesz... i martwi mnie, że Cedric tak bardzo się zmienił. Coraz gorzej z nim. Nie dziwię się, po tym co przeszedł, ale taki się zrobił mroczny...

    Eryk. Już myślałam, że go zabijesz xd naprawdę. Po Tobie mogę się chyba spodziewać wszystkiego. I spodziewam się wszystkiego. Nie zdziwiłaby mnie śmierć żadnego z bohaterów.

    Nie mogę się doczekać, aż napiszesz coś z relacją Wiktoria-Falen lub Wiktoria-Cedric albo Nimfadora-Eryk.

    Chyba nic więcej do dodania nie mam. Tylko... NIE ZNIKAJ JUŻ TAK WIĘCEJ!!!!!!!

    Pozdrawiam,
    lapidarna (wcześniej Lady.Flawia)
    mojacelajestluksusowa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniało mi się jeszcze: sceny walki są naprawdę dobre! :D nie masz się o co martwić, bardzo dobrze się je czyta, są ciekawe i emocjonujące.

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za taki długi komentarz :3 <3
      Cieszę się, że nie nawaliłam (bo naprawdę się tego bałam :/ ) Miło wracać, mając takich wiernych czytelników. Spokojnie, nie planuje znikać na dłużej... ;) Rozdziały będą dodawane regularne, co najmniej jeden w miesiącu, jeśli z różnych przyczyn nie dałoby rady więcej, ale będą :)

      Usuń
  9. Matko, ile ja się naczekałam na ten rozdział hahah
    Cieszę się niezmiernie, że Falen jest w pełni swoich (złych) sił, takiego go uwielbiam najbardziej! Dałaś BARDZO długi opis bitew i sytuacji w kraju, podoba mi się, bo to na pewno wymagało dużo wysiłku, żeby opisać to zrozumiale i ciekawie.
    Zawiodłam się niestety, bo liczyłam, że Falen zabije Wespezjana, pokazałoby to jego czarny charakter, no ale nic, mogę tylko liczyć, że nie będzie cukierkowego zakończenia, w którym siły dobra całkowicie zwyciężą, a Falen zgnije sam w lochu, bądź zawiśnie na stryczku.
    Szkoda jeszcze, że go pojmali, nie lubię jakoś Eryka i mam nadzieję, że F. im dokopie xD ale lubię jego brata, więc okey, szanuje :D
    Jak ktoś wyżej wspomniał, również nie mogę się doczekać wątku Wiktoria-Cedric/Wiktoria-Falen(!)
    Kurka, mam nadzieję, że nie każesz nam znowu tak długo czekać!!
    Wyczekuję NIECIERPLIWIE kolejnego rozdziału :3
    E.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdzialu nie komentuje bo juz jakis czas temu czytalam, fajnie ze nareszcie sie pojawil. Chcialam tylko wspomniec o szblonie.Elegancki, fajnie ze w niego zainwestowalas ale ja bym radziła wyrzucić ten żółty napis, bo trochę paskudzi, a nie jest tam jakoś szczególnie potrzebny. Takie moje spostrzeżenie..
    Pozdro, TeamFalen

    OdpowiedzUsuń