niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 71

Nad Karanirą znów wzeszło słońce, lecz dzień bynajmniej nie był piękny. O nie... Choć z pozoru zapowiadał się spokojnie, było w nim coś odmiennego, jakby... mrocznego? Nad wyspą powietrze zdawało się być cięższe i bardziej gęste niż kiedykolwiek. Na trupiobladym niebie majaczyło krwawe słońce, które skąpało cały kraj w czerwonawym blasku świtu. Zalegające na górach, stokach, polana i plaży zwały śniegu, przywodziły na myśl kaanae, czyli alabastrową płachtę, w którą owija się zmarłych na Karanirze przed pogrzebem. To tak jakby przyroda już wiedziała, co mało się dziś wydarzyć... A śpiew przelatujących kluczem nad Alamer jaskółek był niczym pieśń żałobna, oddająca cześć niczego nie spodziewającym się ofiarom.


Ale wróćmy do początku, czyli do chwili, nim to wszystko się wydarzyło.
Alamer już dawno się przebudziło, a teraz wszyscy spotkali się na wspólnym śniadaniu w pałacowej jadalni. Mówiąc: "wszyscy", miałam na myśli mieszkających tu przedstawicieli szlachty, bo przecież Falen nie pozwoliłby, żeby z państwem z tak zwanych "wyższych sfer" jadało pospólstwo, to jest służba. Przecież, jak to zwykł mawiać przybrany syn Wespazjana, Błękitna krew nie zniesie obecności mieszczańskiej hołoty.
Falen, jak zwykle odziany w czarną jak noc szatę i równie ciemną ciężką pelerynę, siedział u szczytu stołu na krześle przypominającym tron, tak że miał widok na wszystkich tu obecnych. Po jego prawicy zasiadała Temida, ubrana w pozłacaną suknię z głębokim dekoltem, natomiast po lewej miejsce miał Sevian wraz z żoną Meridą. Dwie córeczki pary jadły w kuchni, gdyż Sevian stwierdził, że nie powinny słuchać tego, o czym mówią dorośli, zwłaszcza jeśli ci dorośli mieli zwyczaj rozwodzić się na temat tego, jak najlepiej zgładzić wszystkich karanijskich karytów. Wiktoria, na którą Falen był, mówiąc potocznie, cięty, po tym, jak dzień wcześniej mu odmówiła, kolejny zresztą raz, siedziała po drugiej stronie długiego stołu. Młody Selear stwierdził, że póki dziewczyna się "nie opamięta", ma zejść mu z oczu. Doszło do tego, że zdecydował się nawet przenieść ją ze swoich komnat do pokoju na samym szczycie zachodniej wieży.
Panował tam jeszcze większy chłód niż u księcia, a wyposażenie surowego wnętrza ograniczało się do prostej pryczy, stołu, dwóch krzeseł i małej komody.  Prócz mikroskopijnej łazienki, do której prowadziły drewniane drzwi pokryte łuszczącą się farbą, Wiktoria nie mogła nigdzie wychodzić, czyli było mniej więcej tak jak poprzednio, tylko z tą różnicą, że teraz nie mogła nawet brać udziału we wspólnych posiłkach; wyznaczona do tego przez Falena służąca miała jej znosić jedzenie do sypialni. Dziś wyjątkowo jeszcze jadła z nimi, ale to tylko dlatego, że Zdrajca nie znalazł jeszcze odpowiednio wrednej służki, by zlecić jej to zadanie. No co? Wiktoria mogła mieszkać z nim, mieć jego i wszystko czego by zapragnęła, ale odmówiła, to niech teraz ma za swoje. Może jak przez jakiś czas będzie w całkowitej izolacji, w warunkach przypominających cele, zrozumie, co straciła. A wtedy, gdy już go przeprosi, Falen "wspaniałomyślne" przygarnie ją z powrotem.
Rosalinda, na którą Dimidiam nałożył swojego czasu podobny "areszt", siedziała teraz koło Tori. Rozmawiały szeptem. Rosengarddzka księżniczka wyglądała jak siedem nieszczęść, opakowane w ładną sukienkę. Elfica była jeszcze blada niż elfy blade są zazwyczaj. Oczy miała przekrwione i podkrążone. Dawniej lśniące włosy, lecz wciąż czarne, teraz były matowe, trochę w nieładzie. Przy najprostszym ruchu Rosalindzie trzęsły się ręce. Księżniczka zdawała się być wypruta psychicznie. Źle znosiła niewolę; nienawidziła przysłowiowej złotej klatki, w której osadził ją młody Selear. Wydawało się jej, że minęły całe wieki, odkąd Zdrajca przyłapał ją na szpiegostwie i uwięził. Nie było dnia, w którym Rosalinda nie żałowałaby tego, że postanowiła zaangażować się w to wszystko, że zdecydowała się infiltrować Wyklętych dla Zakonu Przymierza. To mężczyźni chcą wywołać wojnę, więc oni, i tylko oni, powinni w niej walczyć i w niej ginąć, a nie ona. Rosalinda była kobietą, księżniczką, i w jej opinii, zamiast angażować się w spiski, powinna wieść dalej wygodne i pełne rozrywek życie. Bale, bankiety, uczty - oto coś dla niej, a nie zabawa w więźnia politycznego! I to ciągle przypominanie, że jej los i życie leżą teraz w rękach Falena. Może trzeba było powiedzieć mu to, o co pytał, opowiedzieć wszystko, choć to oznaczałoby zdradę Zakonu... Może wtedy byłby dla niej łaskawy... Tylko, że zdrada to zdrada. Lecz czego nie zrobi się dla wolności? W sumie już i tak zbyt wiele Zakonowi poświęciła... Teraz nadszedł czas, by pomyślała o sobie. Może gdyby...
- Wszystko w porządku? - spytała z troską Wiktoria, spoglądając na Rosalindę.
Księżniczka zarumieniła się i spłoszyła, zupełnie jakby Tori przyłapała ją na czymś złym, lecz zaraz się uspokoiła, gdy uświadomiła sobie, że przecież młoda lady nie mogła usłyszeć jej myśli. Była tylko człowiekiem, nie potrafiła czytać w myślach.
- Tak... Ja... Po prostu trochę się zamyśliłam - powiedziała dziewczyna, na powrót zaczynając niemrawe grzebanie w porcelanowym talerzu.
- Skoro tak mówisz... - Wiktoria wzruszyła ramionami. - Ale naprawdę nie wyglądasz dobrze.
- A jak mam wyglądać? - prychnęła żałośnie Rosalinda, wykrzywiając wargi. - Nie wytrzymuję już tutaj, po prostu nie daję rady. Chcę wrócić do siebie, do Rosengardu, i być znów księżniczką, królewską córką, którą się urodziłam! A kim jestem teraz? Kolejną jego dziwką, niczym więcej - wyrzuciła z siebie z rozżaleniem.
- Wiesz, że nie musisz tego z nim robić - odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy Wiktoria. - Falen jest okrutnikiem, lubi zabijać i się z tym nie kryje, ale bynajmniej nie jest gwałcicielem. Możesz mu odmówić. Najwyżej się zdenerwuje, ale na pewno nie weźmie cię siłą.
- Naprawdę sądzisz, że tak łatwo powiedzieć mu: "nie"? - spytała z drwiną Rosalinda, odstawiając z głośnym brzdęknięciem trzymany przez siebie pucharek z nektarem owocowym.
- Ja to zrobiłam. Kilka razy, i wciąż żyję.
- Ciebie chroni Imevit. To jasne, że nic ci nie może zrobić. Falen wie, że utrata Imevit wiąże się z utratą kawałka naszej duszy, bo to w niej jest zapisane nasze przeznaczenie. A mnie? Mnie chroni właściwie tylko TO. To co z nim robię, znaczy się. Z innego powodu nie trzymałby mnie przy życiu tak długo.
- Przecież tobie też nie może nic zrobił. Zobowiązał się do tego przy zawieraniu rozejmu z twoim ojcem - przypomniała dziewczynie Tori, spoglądając bystro na rozmówczynię. - Cesarz Rosengardu nie może wesprzeć Przymierza w nadchodzącej wojnie, bo wie, że Falen ma ciebie. Ty jesteś w pewnym sensie gwarantem bezpieczeństwa dla Falena, bo tak długo jak ty tu jesteś, może spać spokojnie, nie obawiając się, że Karanirę najadą wojska rosengarddzkie.
- Mam być szczera? - wypaliła Rosalinda, spoglądając na Wiktorię spod zadartych wysoko brwi. - Gdyby chciał, mógłby mnie zabić już dawno i wszystko tak zatuszować, żeby ojciec i matka myśleli, że jeszcze żyję, choć w rzeczywistości mój trup dawno by się rozłożył. Falen nic mi jeszcze nie zrobił, bo ma ze mnie pożytek. Ot cała filozofia. Nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam. Ciągle wyczekuję okazji...
- Okazji na co?
- Na ucieczkę albo na zabicie go. Tak, to drugie rozwiązałoby część naszych problemów, nie uważasz? Raz kiedyś nawet chciałam udusić go poduszką, ale zbudził się, nim zdążyłam cokolwiek zrobić - dodała szeptem, a jej spojrzenie stało się nieobecne. - Nie tracę nadziei, że niebawem nadarzy się kolejna sposobność, by ukatrupić tego drania. Tym razem ją wykorzystam.
Wiktoria nie wiedziała, co mogłaby na to odpowiedzieć, więc po prostu milczała, co Rosalinda odebrała jako aprobatę.
W tym samym czasie Falen prowadził ożywioną dyskusję z kilkoma członkami wyklętego Kręgu.  To właśnie podczas tej rozmowy lady Afra poruszyła temat, od którego zaczęło się nieszczęście tego dnia.
- Książę - zwróciła się do Falena z uniżeniem.
- Tak? - Zdrajca otarł usta jedwabną serwetką i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Jego lodowato błękitne oczy jak zwykle były zimne i nieprzychylne.
- Ostatnio byłam w Sylur, mój Panie, i dowiedziałam się czegoś, czego i ty musisz się koniecznie dowiedzieć - zaczęła, starając się ukryć rozemocjonowanie. Nieudolnie.
- Co takiego tam się wydarzyło? - wtrącił się baron Agis, spoglądając na Afrę znad pozłacanego pucharu z winem.
- Miałam się tam spotkać z moją informatorką, Peloponeą. Dowiedziałam się od niej, że w Sylur i okolicach, podobnie jak w pozostałych częściach kraju, narastają antykardeńskie nastroje wśród ludu. Twa koronacja, książę - zrobiła ukłon w stronę Falena - zbliża się wielkimi krokami. Za dziewięć świtów i zachodów będziesz już królem, problem w tym, że lud nie chce takiego króla. Karyci nie chcą Zdrajcy. Materiał na monarchę widzą w Cedricu IV Wisearze, nie w tobie...
- Nic nowego mi nie powiedziałaś - rzekł Falen ze znużeniem. - Zdaję sobie sprawę, że tych wieśniaków krew zalewa, gdy widzą zjeżdżających się już powoli na ceremonię gości, ale, szczerze mówiąc, niewiele obchodzi mnie ich zdanie - książę wzruszył z obojętnością ramionami.
- O, zacznie cię obchodzić, kiedy wzniecą rewolucję - mruknął znużonym tonem Agis, przeczesując dłonią swą długą brodę.
- Co...? Skąd baron wiedział, że właśnie do tego zmierzam? - spytała zdumiona i trochę zbita z tropu lady Afra.
- Proszę cię, moja droga - Agis uśmiechnął się do kobiety pobłażliwie. - To było jasne i do przewidzenia, że do tego dojdzie. Podobnie było za czasów twego ojca. Karanijczycy to taki naród, że nie da się nimi długo rządzić za pomocą bata - zwrócił się do Falena, po czym dodał do reszty - Trzeba temu jak najszybciej zaradzić.
- Agis ma rację - zgodził się po chwili Sevian. - Nawet najmniejsze zarzewie buntu trzeba dokładnie stłumić, bo już jedna iskra może dać początek pożodze, której nie będziemy w stanie opanować.
- Daj spokój, Sev - Falen zbył go machnięciem dłoni. - Nie ma sensu zajmować czasu naszym żołnierzom czymś tak błahym jak pilnowanie garstki odciągniętych od cepa chłopów, którym wódka pomogła wyśnić sen o rebelii. Jeśli tylko czegoś spróbują, rozetrę ich na miazgę, ale nie ma co się tym przejmować zawczasu. By była reakcja, wpierw musi być akcja.
Poza tym, nawet nie miał nimi by kto pokierować. Każda rewolucja musi mieć przywódcę, a kogo sobie mogą na to stanowisko obrać te prostki? "Grubą rybę" piekarza czy młynarza?
- Nie chcę nic mówić, Panie, ale z tego co wiem, w Sylur i okolicach mieszka wielu byłych rycerzy Alamer. Byłych, bo odeszli od służby w ramach protestu po śmierci Wespazjana i planowanym przez ciebie objęciu władzy. Na masz pewności, że któryś z nich nie zacznie szkolić cywili. Pokierują nimi tak, że...
- Dosyć, Agis - uciął z irytacją Falen. - Mówiłem już, że nie będę tracił czasu na nich. Mam ważniejsze sprawy na głowię. Jakbyście zapomnieli, muszę wytropić, gdzie aktualnie zaszył się ten szczur Cedric i reszta tego popapranego towarzystwa.
- Czy nie mówiłeś aby wcześniej, iż wynieśli się do Auren? - wtrąciła się Temida. Księżniczka nakryła leżącą na stole dłoń Falena własną, po czym musnęła ją czule palcami. Falen uścisnął ją lekko, posyłając jej przelotny uśmiech, po czym odparł ze spokojem:
- Wiem, że zaszyli się w Auren, ale nie wiem, jak tam dotrzeć. Nie przedrę się przez czary ochronne. Słyszałem, że Cedric rozkazał postawić wokół terenu magiczną barierę, która chroni ich przed nieproszonymi gośćmi. Nawet gdybym przejechał przez nią, nie udałoby mi się odnaleźć Auren, nie mógłbym go zobaczyć nawet gdybym stał centralnie przed nim.
- W takim razie pozostaje ci już tylko wykonanie podkopu łyżeczką od herbaty - rzucił pod nosem Sevian, a po jego wargach przemknął figlarny uśmieszek. - Zyskasz element zaskoczenia.
- Ha ha ha, jak ci się ostatnio humor wyostrzył - zauważył zgryźliwie Falen, po czym ponownie podjął temat - Tak czy inaczej, nie uważam za konieczne, by interweniować już teraz. Wolę poczekać do rozwoju akcji.
- Nie popełniaj tego samego błędu co mój przodek - szepnęła Temida, posyłając mu znaczące spojrzenie.
- O czym ty mówisz? - Falen zmarszczył brwi i zabrał rękę.
- Kiedy Seliw I zasiadł na tronie, odbierając tym samym władzę przedstawicielowi poprzedniej dynastii, i utworzył Trójkrólestwo Seliwa, wielu było mu przeciwnych. W końcu, któregoś dnia, poddani nie wytrzymali i wybuchło powstanie. Ponieważ miało to miejsce na prowincji daleko od naszej stolicy, Farrgardu, zlekceważył to. Stwierdził, że tamtejsi urzędnicy się tym zajmą, ale oni nie podołali postawionemu przed nimi zadaniu. Nikt nie docenił siły i przygotowania powstańców. Nim Seliw I się obejrzał, rewolucja rozprzestrzeniła się w innych regionach naszego państwa. Przez przeszło rok nie szło tego wszystkiego okiełznać. Nie można mieć pewności, że i tym razem nie będzie podobnie. W końcu jak to się mówi, historia kołem się toczy - powiedziała z powagą Temida. Granatowo-złote oczy księżniczki skrzyły gorliwością. Choć nie popierała wszystkich posunięć Falena, stała murem za nim i jego rządem. Nie chciała, by poniósł klęskę, a bała się, że właśnie klęskę poniesie, głównie przez swoją pychę.
Falen zamyślił się. Ściągnął brwi i wbił wzrok w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Po chwili milczenia wyrzekł w końcu:
- Może masz rację. Lepiej nie ryzykować. Powinni się bać i nie czuć zbyt pewnie.
- Ale co możemy zrobić? - spytała z ożywieniem Afra. - Standardowa łapanka i egzekucja publiczna ku przestrodze? A może wcielimy kolejnych do niewoli w ramach kary, tak jak to było z poprzednimi.
- Nie - Falen pokręcił głową. - Mam inny pomysł - gdy wszyscy spojrzeli na niego z wyczekiwaniem, powiedział, uśmiechając się lekko - buntują się, bo mają mnie za złego. I faktycznie niewiniątkiem nie jestem. Jednakże jeśli zobaczą, że nie jestem taki zły, zaakceptują koronację i nie będą się stawiać. Proponuję od jutra rozpocząć działania propagandowe, które przedstawią mnie jako szansę dla tego narodu, a nie zagrożenie.
- W sumie to całkiem sprytne. Jeśli cię polubią, możemy spać spokojnie i nie będziemy bać się rebelii, a jak nie będą aż tak uciśnieni, jeśli stworzymy im pozory swobody, będą posłuszni. Być może nawet więcej osób przejdzie na naszą stronę... - przytaknął Sevian. Jego zielonkawe oczy błyszczały ekscytacją. Starszy z synów Kardena naprawdę sądził, że to mogło się udać. W głowie miał już miliard pomysłów dotyczących tego, jak ową propagandę przeprowadzić. - Tylko co zrobimy z tymi, którzy już się zbuntowali?
- No właśnie... - rzucił Agis, mierząc wzrokiem urodziwą służkę, dolewającą mu właśnie wina. - Jeśli każesz pojmać albo zabić potencjalnych buntowników, na nic się zda propaganda. Nie wykreujemy cię na przyjaciela ludu, jeśli będziesz zabijał na ich oczach. Masz zamiar wywołać wojnę, która obejmie wiele krajów Archipelagu. Jeśli w dodatku wybuchnie wojna domowa, bo takowej zagrożenie jest bardzo realne, skoro już poddani zbierają się do powstań, przegramy na wstępie.
- Dlatego, mój drogi Agisie, zamierzam załatwić całą tę sprawę w białych rękawiczkach - odparł Falen, uśmiechając się do przyjaciela diabolicznie. Temida znała ten uśmiech aż zbyt dobrze.
- Co ty planujesz? - spytała niepewnie.
- Jak mniemam, Afra nie zna nazwisk potencjalnych winnych, a nie ma sposobu, by szybko je poznać. Prawdopodobnie już większość okolic Sylur jest w to wszystko zamieszana. Jeśli faktycznie planują rewolucję, musi ich być dużo, a w takim razie pracochłonne byłoby szukanie ich jednego po drugim, a następnie ich cicha eliminacja. Zwłaszcza że elfy zauważyłby, że giną w tajemniczych okolicznościach ich sąsiedzi. Wkrótce skojarzyliby fakty i plan spaliłby na panewce.
- W dalszym ciągu nie rozumiem do czego zmierzasz, więc bądź tak uprzejmy, bracie, i wyrażaj się jaśniej - mruknął Sevian pod nosem, wymieniając spojrzenia ze swoją żoną, która wolała przysłuchiwać się dyskusji niż brać w niej udział.
- Wszystko załatwi natura - powiedział z tajemniczym błyskiem w oku Falen.

***

Półgodziny później Falen w towarzystwie dwójki strażników i Seviana wybrał się do tamy nad rzeką Yenn, przepływającą przez Sylur. Yenn była na tyle niewielka, że na mniej szczegółowych mapach Karaniry nawet jej nie umieszczano, jednakże mimo swoich niewielkich rozmiarów, potrafiła spowodować wielkie spustoszenia. W poprzednich dekadach, w czasach przed zbudowaniem zapory, co najmniej raz do roku wylewała, przez co okoliczne tereny znajdywały się pod wodą. Elfy traciły swoje domostwa i gospodarstwa. W końcu Wespazjan doszedł do wniosku, że tak nie może być i nakazał budowę tamy. Aby mieć pewność, że żaden "dowcipniś" jej nie otworzy, powołam dwóch wartowników do strzeżenia jej. 
Gdy synowie Kardena i ich strażnicy dotarli na miejsce, zastali dwójkę starszych, bo około sześciuset letnich, mężczyzn, siedzących na drewnianej ławeczce przed kamienną chatką, znajdującą się nieopodal wysokiej na kilka metrów potężnej konstrukcji z dębowych bali, chroniącej Sylur przed śmiercionośnym żywiołem. Wartownicy ubrani byli w grube płaszcze z jagnięcej skóry, wełniane spodnie i ciężkie buty. Oboje mieli złote włosy; u jednego sięgały niemal do pasa, a u drugiego do ramion. Karyci. Gdy tylko zobaczyli Wyklętych książąt, przeszły ich ciarki. Nienawidzili Falena i całej jego zdradzieckiej gromadki, ale był on teraz najwyższą osobą w państwie. Bez względu na osobiste poglądy polityczne, w świetle prawa wartownicy byli jego poddanymi, więc musieli oddawać mu część. Tak więc, zwalczając w sobie narastające uczucie odrazy i pogardy dla niego, padli na kolana.
- Wasze Wysokości! - ozwał się jeden z nich, ten o dłuższych włosach i szarych oczach, zwany Feberisem. - W czym możemy pomóc?
- Powstańcie - rzucił chłodno Sevian, a mężczyźni podnieśli się z klęczek. Otrzepali szybko spodnie ze śniegu i błota.
- Nie będę tracił czasu na spowiadanie się z moich planów i pobudek. Od razu przejdę do sedna - powiedział szorstkim tonem Falen, mierząc stojących przed sobą karytów pogardliwym spojrzeniem.
- Słuchamy, co mamy zrobić? - powiedział drugi z wartowników, ten imieniem Ymuss.
- Otwórzcie tamę - polecił im Dimidiam.
- Co proszę? - Feberis zamrugał gwałtownie zdumiony.
- To co słyszałeś. Masz otworzyć tamę, której strzeżesz - powtórzył z nienaturalnym spokojem w głosie Falen, spoglądając z wyższością na pomarszczonego i trochę garbatego Feberisa.
- Ale przecież wtedy woda zaleje wszystkie pobliskie wioski, a ich mieszkańcy się potopią! - zaprotestował  gorliwie Ymuss. Jego i tak już surowe rysy zdawały się wyostrzyć jeszcze bardziej.
- Wiem - syknął Falen, tracąc powoli cierpliwość. - Nie pytałem cię o skutki moich decyzji, tylko kazałem wykonać rozkaz. Swoją drogą dziwi mnie, że jeszcze tego nie zrobiłeś. 
- I robić nie mam zamiaru - odpowiedział hardo Ymuss, prostując się z dumą. - Przykro mi, Panie, ale nie mogę tego zrobić. Nie chcę, by krew niewinnych splamiła me ręce.
- Zdajesz sobie sprawę, czym grozi niewykonanie rozkazu swojego zwierzchnika, nędzny karyto? - spytał beznamiętnie Sevian, świdrując go wzrokiem. Starszy z braci nie wierzył, że taki oto prosty elf naprawdę jest na tyle odważny bądź głupi, by sprzeciwiać się Falenowi. 
- No właśnie. Karą za nieposłuszeństwo jest śmierć - przytaknął Sevowi młodszy. - Wyjątkowo będę łaskawy i zamiast zabić cię teraz, ponowię rozkaz. Jeśli go wykonasz, zapomnę o twojej bezczelności, jeśli nie, oddzielę twoją głowę od tułowia. Wybieraj - lodowate oczy Falena zdawały się płonąć, ciskały gromy. Tylko ich wyraz zdradzał emocje Zdrajcy, bo cała reszta bladej twarzy, okolonej czarnymi jak smoła włosami, była jak kamienna, znieczulona maska. 
Feberis spojrzał z wyczekiwaniem na swojego przyjaciela. Zastanawiał się, co wybierze. Jednakże mimo groźby Falena, Ymuss pozostał nieugięty. Był wierny własnemu sumieniu, a sumienie nie pozwalało mu przyłożyć ręki do morderstwa niewinnych.
- Nie zrobię tego -  powtórzył, wytrzymując wściekłe spojrzenie Falena.
- Dobrze - warknął rozeźlony Selear. - Jak sobie chcesz. Straż! - zawołał do swoich rycerzy. - Wiecie, co macie robić.
- Tak jest, Wasza Wysokość! - zawołał jeden z nich, po czym wraz z drugim strażnikiem ruszyli w stronę Ymussa. Skrępowali mu ręce i rzucili na kolana. Falen wyciągnął swój miecz, który zalśnił złowrogo w krwistym świetle słońca. Serce Ymussa waliło jak oszalałe. Każda komórka jego ciała krzyczała, że nie chce umierać, lecz usta mężczyzny milczały. Nie miał zamiaru błagać tego mordercy o litość. Wiedział, że słusznie postąpił, odmawiając mu. Szkoda tylko, że taką przyszło mu zapłacić cenę za swą dobroć. 
- Pochyl się - warknął jeden z rycerzy, przyciskając bliżej ziemi kark Ymussa. Sevian obserwował całą tę scenę w milczeniu. Według niego brat dobrze postępował. Lud musiał znać zasady. Musiał czuć respekt. Zresztą... nawet lepiej, że wartownik miał umrzeć. Drugi według niego też powinien, aby nie było świadków. Jeśli wszystko faktycznie miało wyglądać na nieszczęśliwy wypadek, przeklęty kataklizm, na to, że to woda sama wyważyła tamę, nikt z przeciwnej strony przysłowiowej barykady nie miał prawa o tym wiedzieć.
Falen zamachnął się i....
- STOP! - zawołał Feberis, powstrzymując rękę Falena. 
- Czego?! - warknął Zdrajca, wymieniając zbulwersowane spojrzenia z Sevianem. Jak ten wartownik śmiał przeszkadzać w wykonaniu wyroku?! Na Karanirze takie nieposłuszeństwo było nie do pomyślenia.
- Błagam, nie zabijaj go! - zaczął żałośnie mężczyzna. - To mój przyjaciel. Wybacz mu, o Panie, sprzeciwienie się i daruj mu życie, proszę!
Ymuss spojrzał ukradkowo na Feberisa, który od przeszło kilku stuleci był mu jak brat, ale nic nie powiedział. Bo nie wiedział co.  Z jednej strony zrobiło mu się ciepło na sercu, które i tak niebawem miało przestać bić, lecz z drugiej strony... Bał się, że i on poniesie teraz karę. Nie chciał, żeby przyjaciel z jego powodu ściągał na siebie gniew pana na Alamer.
- Odejdź. Miał swoją szansę, ale jej nie wykorzystał - rzucił Falen niewzruszony jego błaganiami.
- Ale Panie! 
- Demer - nim Falen zdążył zareagować, Sevian zwrócił się do jednego z rycerzy. W przeciwieństwie do rozwścieczonego teraz brata wydawał się chłodny i opanowany. - Zajmij się tym miłym panem. Niech nie przeszkadza.
Demer skinął łysą głową i odciągnął brutalnie na bok Feberisa. Wartownik się szarpał, chciał pomóc przyjacielowi, ale nie był w stanie się wyrwać.
Falen uniósł miecz. Zamachnął się, przecinając ze świstem powietrze. Ostrze wbiło się w ciało Ymussa i przeszło przez nie bez trudu z odgłosem, którego Feberis miał już nigdy nie zapomnieć. Trysnęła krew, plamiąc czarny płaszcz Falena i jego białe ręce. Głowa nieposłusznego wartownika opadła na śnieg, który zaraz zabarwił się na czerwono. Drugi z rycerzy, ten który go trzymał, wypuścił z wielkich łapsk jego ciało tak, że upadło na ziemię tuż przy głowie.
- NIE! - z gardła Feberisa wydarł się przeraźliwy okrzyk. Załamany osunął się na kolana. Było mu niedobrze, gdy patrzył na swojego towarzysza, leżącego martwego na zimowej pierzynie. 
- To by było na tyle - skwitował beznamiętnie Falen, chowając miecz. - Jak to się mówi, jak ma coś być zrobione dobrze, trzeba to zrobić samemu - mruknął pod nosem, przestępując zwłoki zabitego. Gdy był już przy zaporze, usłyszał za swoimi plecami oskarżycielski krzyk.
 - JAK ŚMIAŁEŚ?! TY... TY TCHÓRZU! - rykną Feberis, zrywając się z ziemi. Rozżalenie rozrywało go od środka na malutkie kawałeczki.
Falen zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do niego. Jego oczy emanowały gniewem. Nikomu nie pozwoli zarzucać sobie tchórzostwa, a tym bardziej nic nieznaczącemu karycie.
- Coś ty powiedział? - spytał ociekającym jadem tonem, pochodząc w stronę Feberisa. - Coś ty powiedział?! - warknął, przystawiając mu ostrze do gardła.
- Nawet nie miałeś odwagi z stanąć z Ymussem do walki! Unieruchomiłeś go, a dopiero potem zadałeś cios. I to kiedy?! Gdy nie miał, jak się bronić! Jesteś zwykłym tchórzem!
- Za te oszczerstwa powinienem kazać odciąć ci język, ale to chyba bez sensu, skoro możesz od razu stracić całą głowę, podobnie jak twój drogi koleżka - wycedził przez zaciśnięte zęby książę.
- NO DALEJ! - ryknął Feberis.- Unieruchom mnie jak Ymussa, a potem zabij. Pewnie bez pomocy twoich sługusów nawet nie wiedziałbyś, jak się do tego zabrać.
Stojący nad nim rycerz, widząc mordercze spojrzenie Falena, już sam chciał dać nauczkę niepokornemu wartownikowi, ale wtedy wkroczył Sevian. Seliwiański książę wyciągnął miecz i rzucił go przed Feberisa.
- Co ty robisz?! - spytał ze złością Falen, sztyletując brata wzrokiem.
- Skoro zarzuca ci tchórzostwo, niech sam stanie z tobą do walki. Walczcie. No dalej, Falenie, udowodnij temu garbusowi, że potrafisz bez pomocy załatwić swoje sprawy - powiedział Sevian, uśmiechając się kpiąco. - Wstawaj i walcz, wartowniku, chyba że jednak wolisz szybką egzekucję.
Feberis spojrzał niepewnie na Seviana, a potem na miecz. Schylił się ostrożnie po niego, obserwując obu braci nieufnie. Przez chwilę przyglądał się ostrzu, a potem zaatakował szybko i znienacka, kiedy Falen zdążył już zwątpić, iż odważy się oddać cios. Dimidiam jednak był szybszy. Zdołał zablokować atak. Zgrzytnęła stal. Feberis zazgrzytał zębami i, z okrzykiem na ustach, natarł na niego raz jeszcze. Książę jednak z gracją godną tancerza zrobił krok w tył, cofając się przed ostrzem wartownika, a następnie krok w bok i długi sus do przodu. Zamachnął się. Miecz Falena przejechał po piersi Feberisa. Mężczyzna syknął i przycisnął rękę do czerwieniącego się płaszcza. Cios był dobry, ale ostrze nie weszło zbyt głęboko, więc rana nie zagrażała życiu Feberisa. Jednakże ból skutecznie zdezorientował go na chwilę. Falen rzecz jasna nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał chwilowego zamroczenia przeciwnika. Zamachnął się raz jeszcze, tym razem celując w dłoń mężczyzny. Godzony ostrzem Feberis zawył z bólu i mimowolnie wypuścił miecz, po który szybko schylił się Falen. Ból z rozoranej aż do uszkodzonych teraz ścięgien dłoni był porażający, a karyta nie był już zdolny do dalszej walki. Zdrajca uśmiechnął się przerażająco, błyskawicznie zaszedł go od tyłu i zatopił oba miecze na krzyż w jego szyi. Z gardła Feberisa wydarł się okropny charkot, na wszystkie strony trysnęła krew. Falen wyszarpnął miecze z jego ciała. Zwłoki osunęły się bezwładnie na ziemię. Książę miał za sobą lata szkolenia. Wespazjan zadbał, by obaj synowie byli biegli w sztuce walki. Dlatego zatrudniał dla nich najlepszych wojowników Archipelagu jako nauczycieli. Przez jakiś czas nawet sam ich uczył tak, że obaj stali się praktycznie nie do pokonania.
- Jednego karyckiego psa mniej - powiedział, oddając bratu jego własność. Oddech miał przyspieszony, podobnie jak bicie serca. Krew wrzała mu w żyłach.
- No, no, no - Sevian teatralnie zaklaskał. - Nie powiem, podobało mi się to. Powinien był wiedzieć, jak się kończy zadzieranie z Wyklętymi.
- Tak - przyznał Falen, na powrót chowając miecz. Zdrajca bezceremonialnie podszedł do tamy. Nie do końca wiedział, jak rozpracować mechanizm ją otwierający, więc postanowił załatwić to w inny sposób.
- Gebem, Demer - zwrócił się do swych rycerzy. - Zostawcie nas samych. Wrócicie do Alamer pieszo. No dalej! Już nie chcę was tu widzieć! - przepędził ich. Rycerze spojrzeli po sobie z irytacją, ale posłusznie się oddalili.
- Co ty robisz? - spytał Sev, podchodząc do brata. - Po co ich odesłałeś?
- Nie wiem, jak otwiera się to ustrojstwo, więc sprawię, że woda sama to wyważy. Musiałem ich odesłać, bo gdyby zobaczyli, że kontroluję wodę, dowiedzieliby się, że jestem Dimidiamem, a wiesz jaką wagę Zdrajcy przywiązują do czystości krwi i rasy. Gdyby rozeszło się, że nie jestem w pełni elfem, straciliby respekt i poparcie - wyjaśnił pośpiesznie.
- Rozumiem. Jesteśmy sami - Sevian dla pewności rozejrzał się wkoło. - Rób, co masz robić.
Falen przymknął powieki i wyciągnął ręce przed siebie. Zaczął je powoli unosić, szepcząc coś w języku, przypominającym szum oceanicznych fal. Nagle woda w niewielkiej rzece Yenn zburzyła się. Zaczęła napierać na tamę, coraz mocniej, coraz brutalniej, aż w końcu ją wyważyła. Drewniana ściana runęła jak domek z kart, a zburzona woda popłynęła ku Sylur, rozbijając się o brzegi rzecznego koryta i rozlewając się na ziemię.
- Woda zaraz powinna dotrzeć do wioski. Możemy wracać - zakomunikował Falen.
I faktycznie woda dotarła na miejsce, atakując niczego nie spodziewających się mieszkańców. Biada tym, którzy akurat byli na zewnątrz... Przez ulice płynęło wszystko. Zwierzęta, części ogrodzeń, woda zabierała ze sobą co tylko mogła. Zaskoczeni Sylurczycy nim się obejrzeli, także zostali porywani przez rzeczny nurt. Nie mieli jak się uratować. Byli zgubieni.

MERIDIANE FALORI
______________________________________
Cześć :) Przepraszam, że musieliście tyle czekać na ten rozdział, ale mam nadzieję, że wam się podobał :) Rosalinda chce zdradzić Przymierze, Falen dalej utrudnia życie Wiktorii, planowana rewolucja i masowe ludobójstwo... Dzielcie się wrażeniami. Jeśli nie  macie ochoty na dłuższy kom, wystarczy chociaż jedno słowo. Po prostu chcę wiedzieć, czy wam się podobało. I... co o tym wszystkim sądzicie.
Do następnego rozdziału <3 
PS Następny będzie już w Auren.

12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) chociaż jestem trochę szkowana zachowaniem Falena . Masowe ludobójstwo , poważnie? Chociaż znając jego , tylko on mógł coś takiego wymyśleć . Nieżle walczy , ta scena była ładnie opisana , ogólnie cały rozdział mi się bardzo podobał

    OdpowiedzUsuń
  2. no no ;)
    Meri spiela dupsko i napisala! brawo! a juz myslalam, ze sie nie doczekam :**** hahahahahahaha
    a teraz na powaznie rozdzial boski *_* ale czy to nowosc xD
    Falen jak zwykle soba :/
    no nic spadam nauka wzywa ;_______;
    hiya (ukradlam buuuhhahahah 3:-)
    :*

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny rozdział ;) Falen zachowuje się jak zywkle czyli jak na zdrajcę przystało :/ Podobało mi się jak Falen walczył to było fajne i ogólnie cały rozdział jest super :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Falen nalepszy :* czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  5. (pisałam na fb, ale napisze także tutaj :3 )
    Nie jestem na bieżąco (a raczej dopiero zaczynam PoA) ale przeczytałam i muszę powiedzieć, że jak zwykle walka mnie zachwyciła. Ach ten Falen... Poza tym są moje ukochane intrygi, więc wszystko gra! Super rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten rozdział jest po prostu świetny!!! I Falen Boże kocham go ❤ jest najlepszy
    Czekam na nexta ��

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajny rozdział :) Wybacz,że dopiero teraz komentuję,ale dopiero teraz zauważyłam ten rozdział

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ma to jak zdobyć przychylność poddanych, wybijając całą wioskę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poddani mają nie wiedzieć, że to on.
      Będą za to widzieć jego zaangażowanie w naprawianie tego co wyrządził "zły żywioł" ;)

      Usuń
  9. Super rozdzial przepraszam ze nie pisałam i nie czytałam ale nie miałam ostatnio czasu...
    Dlatego pędze czytac nastepny :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział.. uhuhu.. jeszcze jeden i wyrównam :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetnie jak zwykle :-)
    Falen to mistrz ;-)
    Falori
    Cevian
    Emfadora
    Czytam dalej
    Coco Evans <3

    OdpowiedzUsuń