piątek, 24 października 2014

Rozdział 70

Był późny wieczór. Na zegarach wybijała jedenasta. Książę Falen siedział na długiej, obitej w szkarłatną, smoczą skórę kanapie w większym ze swoich prywatnych salonów. Komnata ta sama w sobie była przestronnym, aczkolwiek niezwykle ponurym pomieszczeniem, zresztą podobnie, jak cała reszta jego pokoi. Ściany pokrywała tapeta w pionowe, wąskie, czarno-czerwone pasy, a podłogę wyłożono wielkimi kaflami z czarnego grafitu. Wysokie sklepienie, z którego zwisały trzy zastawione setkami woskowych świec srebrne kandelabry, zdobiła misternie wykonana mozaika z małych czarnych, białych, złotych i czerwonych płytek, układająca się w wymyślne wzory. Biegnące po jednej stronie komnaty podłużne, zakończone ostrym łukiem okna zasłonięte były grubymi kotarami, jak łatwo się domyślić, w kolorze czarnym. Ogółem komnatę urządzono w dobrym guście. Potężne, ciemnobrązowe meble, zastawione świecami, książkami, mapami i innymi tak zwanymi bibelotami, dobrze wpasowywały się w klimat tu panujący. W ogół rzeźbionego, podłużnego stolika stała wcześniej wspomniana kanapa  i dwa fotele z tego samego materiału, ulokowane na przeciwko niej. Z tyłu znajdował się murowany komin, z wiszącym nad nim herbem Alamer, w którym trzaskał teraz groźnie ogień. Podpalone palenisko było tu ewenementem, bo zazwyczaj w komnatach Falena z czegoś takiego się nie korzystało. Jednak płomienie dawały ciepło tylko wylegującej się na dywanie centralnie przed nimi Saphrii, białej wilczycy Zdrajcy. W pozostałej części salonu panował ten sam chłód, co w innych.


Tego wieczoru Falen nie był sam. Na jednym z foteli siedział hrabia Priam, dosyć szczupły, ale umięśniony członek Kręgu Falena, a na drugim jego małżonka - hrabina Liane, średnio urodziwa, aczkolwiek bardzo oddana sprawie Zdrajczyni. Natomiast na kanapie, pomiędzy oboma synami Kardena zasiadał ktoś, kto miał ochotę, jak najszybciej uciec z tego "przyjacielskiego" spotkana. A mianowicie Wiktoria. Odziana w grubą i ciężką kobaltową suknię, wyszywaną złotymi i srebrnymi nićmi, z czarnym gorsetem dziewczyna okrywała się ciasno wełnianym swetrem, ale i tak czuła w kościach przeraźliwe zimno. Dziwiła się, że inni zdają się go nie odczuwać. To znaczy Falen naprawdę go nie czuł, bo Wodniki nie czują zimna (są przystosowani do niskich temperatur, panujących na oceanicznym dnie), ale Priam i
Liane? No i Sevian...? Ale może to dlatego, że pili już kolejny pucharek likieru razem z "przyszłym królem". Zdrajcy dyskutowali o czymś właśnie z ożywieniem. W tle słychać było delikatne dźwięki stojącej w rogu złotej harfy, na której przygrywała im pewna złotowłosa elfica. Karytka. Co robiła w  pałacu pełnym Wyklętych, skoro nie jest nikim z zatrudnionych jeszcze przez króla Wespazjana,  którym Falen "wspaniałomyślnie" pozwolił zostać w Alamer i sobie służyć? Otóż Dimidiam, mimo iż nie był jeszcze koronowany, zdążył już wprowadzić nową politykę niewolniczą. Tak jak wcześniejsi władcy zlikwidowali ten proceder za swoich rządów, tak teraz Falen postanowił go przywrócić. Od teraz wszyscy mieszkańcy podejrzani o spiskowanie przeciwko "koronie" przysyłani byli tu, do Alamer, a następnie Zdrajca unieszkodliwiał ich, czyniąc z nich swoich niewolników. Ta młoda dziewczyna, przygrywająca dziś na harfie, nazywała się Sereiya. Jej rodzina została oskarżona o podburzanie mieszkańców Sylur, leżącego u podnóża góry, na której postawiono przed wiekami Alamer, chociaż tak naprawdę nie zrobili niczego złego. Sereiya miała niecałe dwieście lat. Choć trochę starsza od Falena, w dalszym ciągu była bardzo młoda. Bała się swojego nowego pana i tych wszystkich Wyklętych. Potrafili być naprawdę okrutni. A ona została pozostawiona na ich łaskę i nie łaskę.
- Co tak cicho? - warknęła z pretensją hrabina Liane, nachylając się nad stolikiem, by dolać sobie trochę likieru z karafki. Od wypitego wcześniej alkoholu była już zarumieniona na twarzy, ale czuła, że może jeszcze trochę się napić. Miała mocną głowę. Przynajmniej w swojej opinii.
Sereiya aż podskoczyła i zaczęła nerwowo grać głośniej. A w każdym razie próbowała. Tak naprawdę ledwo co umiała grać, ale musiała wykonywać ich polecenia. Jeśli kazali jej skakać, skakała, jeśli śpiewać, śpiewała, a jeżeli miała rzucić się z baszty.. cóż.. albo ona by to zrobiła, albo by jej ktoś "życzliwy" pomógł... Lecz na szczęście póki co nie otrzymała takiego polecenia. Przynajmniej jeszcze. W skutek poddenerwowania dziewczyny i stresu, muzyka wcześniej delikatna, teraz brzmiała... nieczysto. Drażniła uszy, zamiast je pieścić.
- Ech, jesteś beznadziejna, dziewucho. Do niczego się nie nadajesz! - rzuciła ze złością Liane, najwyraźniej dzisiaj będąca nie w sosie. Sereiyi serce zaczęło kołatać jeszcze bardziej, tak że teraz obijało się boleśnie o żebra. Bała się, że ją za to ukarzą. Teraz w Alamer karanie za byle było na porządku dziennym. Strach cokolwiek powiedzieć, żeby nie wylądować w lochu.
- Przepraszam, pani. Poprawię się - wybąkała pod nosem, wbijając wzrok w podłogę.
 - Tak, ty się poprawisz! Bo uwierzę. Doprawdy nie wiem, co takie beztalencie jeszcze tu robi! - ciągnęła szyderczo hrabina, wpatrując się z narastającą pogardą w skromnie ubraną Karytkę. Sereiya nie miała odwagi jej odpowiedzieć, ale ktoś inny miał.
- Zamknij się - syknęła Wiktoria do Liane, nie mogąc dłużej patrzeć na to, jak ona traktuje tą biedną niewolnicę.
- Co takiego? - śmiech hrabiny ustał, a jej twarz stężała. Kobieta wlepiała teraz swoje ciemnoniebieskie ślepia w młodą lady, sztyletując ją wzrokiem. Priam i Falen przypatrywali się tej scenie w milczeniu, czekając na rozwój wydarzeń. - Jak śmiałaś się do mnie odezwać? I to w ten sposób?!
- Tak, jak i ona powinna - Wiktoria skinęła na zmieszaną Sereiyę. Była zdziwiona, że ktoś stanął w jej obronie. Ale i wzruszona. Wcześniej, jeszcze w Sylur, słyszała o lady Wiktorii i jej bracie same pochlebne rzeczy, ale nie sądziła, że odważy się ona nadstawiać za nią karku. Zwłaszcza, że w ogóle się nie znały.  - Dobrze ustawiony mąż nie daje pani prawa wyżywać się na tej dziewczynie - powiedziała ostro Tori, ignorując pełne dezaprobaty spojrzenie Falena i Priama, rozbawione Seviana i zbulwersowane Liane.
- Cóż za bezczelność! - żachnęła się hrabina, odstawiając z hukiem kieliszek na stół. - Mężu, słyszałeś, w jaki sposób ta dziewucha się do mnie odzywa?!
- Słyszałem - mruknął Priam. - Też jestem zaskoczony nadmierną śmiałością i niewiarygodnie niewyparzonym językiem tej Karytki - powiedział, mierząc Wiktorię zniesmaczonym spojrzeniem.
- Zwrócenie uwagi nazywasz niewyparzonym językiem? A jak w takim razie nazwiesz chamstwo swojej żony? - spytała drwiąco dziewczyna, krzyżując ręce na piersi. - Liane nie jest w niczym lepsza od niej - skinęła w stronę Sereiyi, która przestała grać. Teraz niewolnica przysłuchiwała się  tej rozmowie, kibicując w duchu swojej lady, lecz nie mając obawy jej poprzeć.
- Dosyć tego! Priam! Zrób coś! - rozkazała kipiąca wściekłością hrabina. Poczerwieniała na twarzy, jej oczy płonęły furią. Sevian miał wrażenie, że zaraz wydrapie Wiktorii oczy.
- Książę - hrabia Priam zwrócił się do Falena. Jego głos był spokojny, lecz stanowczy - stanowczo nalegam, abyś uciszył swoją narzeczoną, zanim moja żona rzuci jej się do gardła.
- Co? Jaka narzeczona?! - miejsce złości na Liane zajęły irytacja i zaskoczenie. - Coś ty znów wymyślił? - warknęła Tori ściszonym głosem, wpatrując się w Falena z rozdrażnieniem.
- I jak się bez szacunku zwraca do Jego Wysokości, doprawdy karygodne i godne pożałowania - rzuciła zniesmaczona hrabina. Na Karanirze bowiem, podobnie jak w innych częściach Archipelagu, jeśli było się w towarzystwie zarówno kobiety, jak i mężczyźni powinni zwracać się po tytułach do osób wyżej usytuowanych od siebie. Na osobności można sobie pozwolić na mówienie po imieniu, ale przy innych etykieta nakazywała Wiktorii zwracać się do Falena per Panie, Książę, Wasza Wysokość lub Wasza Królewska Mość, do wyboru, do koloru. Ważne, aby okazywała mu szacunek. Tak jak królowa Iyane, Wespazjanowi, a Wespazjan jej et cetera, et cetera.
- Zdążyłem się przyzwyczaić - mruknął Falen do swojej Zdrajczyni, po czym zwrócił się do Wiktorii. - Pomówimy o tym później. Poza tym nie powinnaś się tak zwracać do hrabiny. Żadne z nas nie ma w obowiązku robić sobie z niewolnika pupilka. Są, aby nam służyć, proste, czyż nie? Póki ich nie gwałcimy i nie zabijamy, nie powinnaś się wtrącać, a tym bardziej zwracać nam uwagi. Zrozumiałaś? - Falen nie podnosił głosu. Wręcz przeciwnie. Mówił wyjątkowo spokojnie, cierpliwie, zupełnie jakby pouczał nie dorosłą osobę, ale jakiś małe dziecko. Był trochę protekcjonalny. Może nawet ciut znudzony.
- "Póki"? - prychnęła dziewczyna. - Nie przyszło wam, czyli tej całej szlachcie i pseudoarystokraci, do głowy, że od waszych sług różni was tylko jedna kwestia? A poza tym jesteście identyczni?
- Niby jaka? - zainteresował się Sevian, do tej pory nie biorący udziału w sprzeczce.
- Mieliście więcej szczęścia - odparła bez wahania.
- Szczęścia? - Sevian uniósł wysoko gęste, ale nie krzaczaste brwi, bawiąc się przy tym mankietem swojej jedwabnej koszuli w kolorze kości słoniowej, której barwa śmiesznie kontrastowała z jego czarnymi włosami, opadającymi na ramiona.
- Tak. Szczęścia - powtórzyła, dodatkowo kładąc nacisk na to słowo. - Przypadek zadecydował o tym, że urodziliście się na zamku, wśród arystokracji, a nie w jakiejś wiejskiej chacie, której właściciele, a wasi rodzice, ledwo wiążą koniec z końcem. Równie dobrze moglibyście pracować teraz za głodową stawkę gdzieś w polu, albo być zniewoleni, jak ta harfistka i wielu innych. I to dlaczego? Przez głupi kaprys tych, co się lepiej urodzili. To nie fair.
- Nie ty decydujesz o tym, co jest fair, a co nie - odrzekł Falen bez zainteresowania, drapiąc za uchem Saphrię, która porzuciła wygrzane miejsce przy kominku na rzecz ułożenia się w nogach swojego pana. - Nikt nie dał ci do tego prawa.
- Bo tobie niby dał - mruknęła Wiktoria, wywracając z podenerwowaniem oczami.
- Żebyś wiedziała - rzucił w tym samym tonie, robiąc najbardziej złośliwa minę, na jaką było go stać. Czyli nie musiał się zbytnio starać, bo zawsze wyglądał, jakby właśnie knuł, w jaki sposób uprzykrzyć komuś życie. Wiktoria sapnęła coś zirytowana, robiąc wszystko, by zdusić w sobie potężną ochotę uderzenia go czymś mocnym, żeby zmądrzał.
Przez to wszystko wszyscy już zdążyli zapomnieć o obecności Sereyi. Pierwszy przypomniał sobie o niej Sevian, a wtedy odprawił ją, nakazując, aby udała się do komnat księżniczki Temidy albo lady Afry (również członkini Kręgu) i sprawdziła, czy czegoś nie potrzebują. Niewolnica posłusznie dygnęła i poszła, chociaż usługiwanie Temidzie albo, chwilami jeszcze bardziej rozkapryszonej, Afrze nie było szczytem jej marzeń.
- I to tyle? - wtrąciła pretensjonalnym tonem Liane, wodząc spojrzeniem od męża do Falena i Wiktorii. - Książę nawet jej nie ukarze?! - Falen spojrzał na kobietę z pod uniesionych brwi. - Oczywiście,  nie żebym zarzucała Waszej Wysokości niekompetencję... - zreflektowała się szybko hrabina. Zdrajca nie lubił, kiedy go ktoś pouczał, nawet jego najbardziej zaufani Zdrajcy.
- Ależ skądże.. - rzucił ironicznie książę. - Na przyszłość wolałbym, aby nie narzucano mi, co mam zrobić, a czego nie robić z moim Imevit i innymi poddanymi - powiedział lodowato.
- Naturalnie... - odparła "uniżenie" Liane, chociaż dalej była zła na Wiktorię za to, że śmiała zwrócić jej uwagę.
- A teraz najlepiej zrobicie, jeśli oddalicie się do swoich komnat. Głowa mnie boli. Jestem już zmęczony tym jazgotem - kontynuował Falen, machając lekceważąco ręką. Priam chciał coś jeszcze powiedzieć, ale aby bardziej go nie złościć, wybrał milczenie, to samo nakazując żonie, której także parę słów cisnęło się na usta. Oboje skinęli głowami, życząc dobrej nocy i posłusznie opuścili królewskie komnaty. Seviana co prawda wyproszenie się nie tyczyło, lecz i on postanowił już iść, twierdząc, że powinien zajrzeć do Meridy, swojej żony, która od kilku dni słabo się czuła. Akurat, gdy wychodził, do komnaty wszedł starszy, przygarbiony mężczyzna, o czarnych włosach przyprószonych siwizną.
- Czego chcesz, Fereyn? - spytał od niechcenia Falen, gdy służący minął się z Sevianem.
- Panie! Pewna kobieta nalega na spotkanie. Mówiłem jej, że książę nie udziela audiencji w takich godzinach, ale ona jest uparta! - zameldował. - Nie chce stąd odejść!
- Jak się nazywa? - spytał rzeczowym tonem, mierząc sługę bacznym spojrzeniem.
- Lunaris z Tri... - nie zdążył dokończyć, bo Falen mu przerwał.
- Niech wejdzie.
- Ale to jakaś chłopka. Nie godzi się, aby zawracała księciu głowę o takiej godzinie... Zresztą... co może być dla niej ważnego? Pewnie jak inni chce się tylko wykręcić od podatków, wciskając Waszej Wysokości ckliwą historię, jak to jej nie stać nawet na chleb... - powiedział starzec.
- Wpuść ją, Fereyn. Mamy z Lunaris sprawę do załatwienia - odrzekł ponaglająco Falen, oglądając się na Wiktorię. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie odprawić jej do innej komnaty, by nie podsłuchiwała, ale zaraz doszedł do wniosku, że to nie będzie konieczne. Niepotrzebnie przyzwyczaił się mówić w języku dziewczyny w jej obecności, nawet jeśli z nią nie rozmawiał. Czas przestawić się na elficki. Przecież Tori nie zna go zbyt dobrze, więc nic nie zrozumie. I problem z głowy.
- Tak jest, Panie - mężczyzna skłonił, a następnie wpuścił Lunaris do środka. Z nieskrywaną niechęcią. Złotowłosa dziewczyna była kłębkiem nerwów. Dygotała i to chyba nie z zimna bowiem miała na sobie grube białe futro, które zapewne dostała w Auren.
- Sevea sevi? (Co się stało?)- spytał Falen, podnosząc się z miejsca i podchodząc do niewolnicy.
- Mei Verso! Ai... Ai ne fore as quetro... (Mój książę! Ja... Ja nie wiem, jak mam to powiedzieć...) - wyrzekła Lunaris, obawiając się  jego reakcji na wieść o Imevit.
- Et cetrum. (Od początku.)
- Te tero... Mi nett Verso Cederik halayia Imevitte... (A więc... Mnie i księcia Cedrica połączyło Imevit) - powiedziała nieśmiało Lunaris, wbijając wzrok w podłogę.
Wiktoria zamarła. Dopiero uczyła się elfickiego, ale to zdanie zrozumiała. To było jedno z prostszych zdań. Ale przecież to nie mogła być prawda... Cedric nie mógł... Zszokowana dziewczyna milczała, mając nadzieję, iż uda jej się wyłapać coś jeszcze z wypowiedzi Lunaris. Falena natomiast zamurowało jeszcze bardziej niż Wiktorię. Ciężko było w ogóle zaskoczyć go czymkolwiek, a sprawienie, aby odebrało mu ze zdumienia mowę stanowiło coś niemal niewykonalnego. Ale dziewczynie to się teraz udało. Zdrajca opadł na fotel, wpatrując się niewidzącymi oczami przed siebie, niezdolny, żeby cokolwiek powiedzieć. Co jak co, ale prędzej by się śmierci spodziewał, niż tego że jego niewolnica a zabójczyni Cedrica złączy się z nim Imevit, najsilniejszą i często najpiękniejszą* ze wszystkich więzi, które mogą powstać między kobietą a mężczyzną.
Kiedy Falen milczał zbyt długo, Lunaris zaczęła się nerwowo tłumaczyć, że to przecież nie jej wina, że nie miała na to żadnego wpływu... Po chwili jednak książę się otrząsnął z szoku i powiedział:
- Non moewo, Lunarisso. (Przestań mówić, Lunaris) - uciszył ją gestem dłoni. Niewolnica od razu zamilkła i wpatrywała się teraz w niego z wyczekiwaniem. - Holle mi ti ne werescha ter mision, jeryea?(Powiedz mi, to nie przeszkodzi ci w wykonaniu zadania, nieprawdaż?) - spytał rzeczowym tonem. Jego lodowato błękitne zdawały się płonąć. Twarz była ściągnięta. Przejawiała napięcie.
- Ne (Nie) - odrzekła szybko. - Feye nai alee tore eslendi. (Zrobię wszystko, by być wolną.)
- Serre (Wierzę) - odpowiedział, a jego oczy rozbłysły. Zapadła cisza, którą po chwili przerwał dopiero śmiech Falena. Nie był on ani tubalny, ani groteskowy, jak przeważnie u czarnych charakterów w filmach.... Nie.... Niby był normalny, ale...przywodził na myśl tłuczone szkło, uderzenie pioruna... Nie był głośny, lecz wystarczył, aby przyprawić Wiktorię o ciarki. Powszechnie bowiem wiadomo, że kiedy wiecznie obrażony Falen zaczyna się uśmiechać, jest naprawdę źle, ale kiedy zaczyna się śmiać, prawdopodobnie jest już tragicznie. - Te tero... Ti moewo mei febe hest tei Imevitte? (A więc... mówisz, że mój brat jest twoim Imevit?) - książę nie krył rozbawienia. Wiktorii natomiast rzuciło się w oczy, że Falen, pomimo całej swej niechęci, dalej mówił o Cedricu jak o bracie. Bo febe to przecież brat. Enne znaczyłoby "kuzyn", a tu wyraźnie padło słowo febe. Widać Zdrajca po tylu latach dalej nie mógł się przestawić... Nic dziwnego. W końcu całe swoje życie naprawdę miał go za brata, znienawidzonego, ale jednak brata.
- Tiya (Tak)... - przytaknęła Lunaris, zakładając nerwowym ruchem za ucho kosmyk złotych włosów, mieniących się w blasku ognia.
- Yva ne tariszo mortum hir? (Ale to na pewno nie przeszkodzi ci go zabić?) - to było raczej chłodne stwierdzenie aniżeli pytanie. Falen nie przyjmował do wiadomości, że cokolwiek, nawet coś tak wielkiego jak Imevit, mogło przeszkodzić w spełnieniu jego planu. Wiktoria zadrżała na sam dźwięk słowa mortum Falen chciał kogoś zabić. W zasadzie nie powinna być tym zaskoczona i może nawet nie przejęłoby jej to aż tak, gdyby wcześniej nie było mowy o Cedricu. - Ti mortum hir, tiya?! (Zabijesz go, tak?!) - powtórzył ze zniecierpliwieniem, kiedy Lunaris się zawahała. Dziewczyna nie kochała co prawda Cedrica, przynajmniej nie jeszcze, ale... Był dla niej taki dobry, przyjął ją pod swój dach i obiecał pomoc, nie chcąc nic w zamian... Młoda elfica bardzo chciała odzyskać wolność i nie zawieść Falena, który z kolei uratował ją od Reeviana, ale... wolałaby, aby jej rąk nie splamiła krew karyckiego księcia. W dodatku będącego jej Imevit. Swoją drogą Lunaris dalej nie mogła się nadziwić, jakim cudem ją, prostą dziewczyną, w dodatku zniewoloną, gwiazdy mogły połączyć z synem samego króla. To było dla niej nieprawdopodobne.
- Ferum, mei Verso. Mi gefeire dest febe Cederik uiy finn (Oczywiście, mój książę. Otruję Cedrica, twego brata, jeśli dalej chcesz) - szepnęła uniżenie, unikając jego wzroku.
- Heile (Cudownie) - twarz Falena wykrzywił złowrogi i lodowaty uśmieszek. - Penea fi delium, Lunarisso (Tylko mnie nie zawiedź, Lunaris).
- Ne delium (Nie zawiodę).
- Werssa. Tan febbrare an choyi Aurenn, pet dereq ti ne tore (Dobrze. A teraz wracaj do Auren, zanim zorientują się, że cię tam nie ma) - nakazał jej, zerkając ukradkowo na zegar.
- Werrsa, mei Lotrre (Dobrze, mój Panie) - Lunaris skłoniła się nisko, po czym opuściła jego komnaty. Falenowi po rozmowie z dziewczyną ewidentnie poprawił się humor. Nie musiał pytać, czy Cedric przyjął ją pod swój dach, gdyż to było do przewidzenia, że tak właśnie zrobi. Zresztą... gdyby coś poszło nie tak, Lunaris powiedziałaby mu od razu. Wszystko nareszcie zaczynało się układać. Jego "kochany" braciszek wkrótce przeniesie się na tamten świat, więc nie będzie już mu rywalem ani do tronu, ani do serca Wiktorii, a nawet gdyby jakimś cudem plan się nie powiódł i Lunaris nie otrułaby go, Cedric i tak wkrótce powinien stracić zainteresowanie Wiktorią, jeśli jeszcze tak się nie stało.
- Coś ty taka blada, skarbie? - spytał, nie mogąc pohamować uśmiechu. Falen nachylił się nad blatem stolika i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek złotawego nektaru z kryształowej karafki.
- Czy ta dziewczyna... Ona... - Tori z tego wszystkiego nie potrafiła skleić sensownego zdania.
- Tak? - zachęcił ją.
- Ona jest... Imevit Cedrica, tak? - spytała w końcu. Falen zakrztusił się, gdy to usłyszał. - Tak?!
- Że co? - wydukał, kiedy przestał się dławić. Książę odstawił z hukiem szklankę na blat i niecierpliwym ruchem dłoni otarł usta. - Ty... rozumiałaś, o czym rozmawialiśmy? Tak czy nie?! - pytał gorączkowo. Jeśli okazałoby się, że nie docenił jej możliwości i teraz dziewczyna wiedziała o planie, wszystko mogłoby się zepsuć. A nie miało prawa tego zrobić.
- Nie. Ja... wyłapałam tylko to - zaprzeczyła natychmiast, mijając się nieco z prawdą. Wiktoria zaklinała, by Falen nie spenetrował jej umysłu, którego w dalszym ciągu nie potrafiła przed nim zablokować tak, by nie mógł odczytać jej myśli, i nie dowiedział się, iż wie, że Lunaris ma coś zrobić Cedowi... Na nieszczęście starszego księcia młoda lady zrozumiała ogólny sens jego rozmowy ze złotowłosą, a reszty nie trudno było się domyślić. Jej ukochany był w szczególnym niebezpieczeństwie, a ona nie mogła go ostrzec. 
- Na pewno?
- Tak - skłamała.
Falen zmierzył ją od stóp do głów bystrym spojrzeniem. Nie dostrzegł po niej jednak żadnych oznak kłamstwa. Nie unikała jego spojrzenia, ani też nie utrzymywała kontaktu wzrokowego natarczywie i na siłę, próbując utrzymać go w przekonaniu o własnej prawdomówności. Nie próbowała także robić dobrej miny do złej gry. Nerwowych ruchów brak. Z tych rzeczy Zdrajca, używając elfiego słuchu, zdołał usłyszeć tylko przyspieszone bicie jej serca, które przypisał podenerwowaniu na wieść o tym, że jej wybranek już sobie kogoś znalazł. Dimidiam postanowił zaufać własnemu osądowi i nie testować jej dodatkowo, przeszukując umysł dziewczyny, ponieważ takie zabiegi kosztowały go zbyt dużo mocy. Czytanie w myślach, telepatia... to domena elfów, a on był elfem tylko w połowie, więc takie czynności, podobnie jak elfie czary osłabiały go bardziej niż innych, czystokrwistych elfów. Pod tym względem był słabszy, ale nadrabiał mocami wodnika.
- Dobrze więc... Lepiej dla ciebie żebyś mówiła prawdę - odrzekł nieco oschle. Między nimi zapadła grobowa cisza. Pełne napięcia milczenie. Wiktoria najchętniej puściłaby się biegiem w kierunku Auren, by ostrzec Cedrica oraz Eryka z Nimfadorą, którzy także mogli być zagrożeni, ale przecież nie da rady wyrwać Falenowi. Chociaż... Ced pewnie i tak by jej nie posłuchał. Znienawidził ją. A przynajmniej tak mówiła ukazana jej przez młodego Seleara wizja, na jej nieszczęście zbyt realistycznie zmanipulowana. Zdrajca natomiast pogrążył się w zamyśleniu, z którego wyrwał się dopiero po dłuższej chwili. - Ironia losu, nieprawdaż? Facet, o którego tak walczyłaś, którego miłością tak się chełpiłaś okazuje się być przeznaczony nie tobie, lecz innej... Jak się z tym czujesz? - spytał z prześmiewczą nutą w głosie. Wiktoria podniosła na niego swoje szmaragdowe oczy. Malował się w nich żal i smutek, a także niedowierzanie.
- Nie mogę w to uwierzyć. To nie może dziać się naprawdę. Ona... Ta dziewczyna musiała coś źle zinterpretować...
- Nie, Wiktorio. Czegoś takiego, jak Imevit, nie da się pomylić z niczym innym - Falen pokręcił głową, przesiadając się na sofę, bliżej Wiktorii. Drgnęła, gdy się zbliżył. Zawsze tak reagowała. W jego obecności stawała się bardziej czujna, jeszcze bardziej ostrożna, czasem wycofana. Trochę jak spłoszone zwierze, bojące się myśliwego. Cofało się powoli przed nim do tyłu, samemu przypierając się do muru, odbierając sobie przy tym szansę na ucieczkę. Ona była zwierzyną, a on myśliwym. Kiedy dziewczyna milczała, niezdolna, aby powiedzieć cokolwiek, a w jej głowie panowała gonitwa myśli, które najchętniej by od siebie całkiem odsunęła, książę ozwał się ponownie - W sumie to nie rozumiem twojego zdziwienia tą sprawą... Przecież od początku było jasne, że skoro ciebie gwiazdy za pośrednictwem Imevit przeznaczyły mi, a tobie mnie, to nie możliwością byłoby, aby połączyło cię z Cedriciem. Jakby ci to powiedzieć... gwiazdy nie pochwalają trójkątów - usta Zdrajcy wygięły się w łobuzerskim uśmieszku. - Musisz zrozumieć, że dalsze uciekanie przed przeznaczeniem jest bezsensowną stratą czasu. Nie da się oszukać losu. Widzisz... tak się zapierałaś, że kochasz Cedrica i że tylko Cedric się dla ciebie liczy. On także początkowo rzuciłby się za tobą w ogień. A co potem? Tak niewiele wystarczył, żeby znienawidził cię bez reszty. Nawet nie dociekał prawdy. Po prostu uwierzył w to, co zobaczył, a potem mściwie ci złorzeczył.  Chyba pamiętasz jeszcze wizję, którą ci pokazałem? I zanim cokolwiek powiesz - zaczął, widząc, jak Wiktoria otwiera usta - pragnę tylko zaznaczyć, że tak starych i potężnych magicznych artefaktów jak tamten, za pośrednictwem którego pokazałem ci prawdę o Cedricu, nie da się oszukać.
- Nadal nie potrafię uwierzyć w to, w jaki sposób o mnie mówił. Twierdził, że już go nie obchodzę, a Eryk nawet nie próbował mnie bronić...   - słowa z trudem przechodziły Wiktorii przez gardło. Wspomnienie płomiennej pogardy i lodowatej obojętności jej własnego brata przeszyło serce lady niczym nóż, na nowo otwierając powoli krzepnącą ranę. Nie chciała wierzyć, że jej ukochany i Eryk tak łatwo ją osądzili. I Nimfadora też. Wiktoria nie mogła jednak wiedzieć, jak było naprawdę. Że Cedric nie mógł pogodzić się z jej stratą, że brat nie potrafił zrozumieć, czemu tak po prostu ich zdradziła i że był gotowy w każdej chwili jej wybaczyć, byleby tylko się w porę opamiętała, a tym bardziej nie miała pojęcia, jak Nimfadora za nią tęskniła. Księżniczka potrzebowała wsparcia swojej przyjaciółki, a zamiast niego sądziła, że otrzymała kolejny cios nożem w plecy. Znów od bliskiej osoby. Najpierw Falen, którego miała za brata, potem Rebio, jej przyjaciel od najmłodszych lat, ojciec, który "umarł", a teraz ona. Nimfadora powoli zmieniała się w poduszeczkę na igły. Wszystko, nawet nie wymierzone centralnie w nią, raniło ją rykoszetem.
- Feve complette dea soka, uir gemet hir liyn prima sementum - powiedział książę, spoglądając jej głęboko w oczy.
- Co to znaczy? - spytała przybita, marszcząc brwi.
- Nigdy nie bierzmy pod uwagę, że ktoś może nas zranić, dopóki nie wbije pierwszego ostrza.
- Och... No tak...
- Musisz w końcu zrozumieć, Wiktorio, że miejsce u boku Cedrica należy się Lunaris, nie tobie. To jej było przeznaczone, by zaznała z nim szczęście. Samolubnie jest więc ową szansę jej odbierać. Nawet jeśli Imevit nie przybrało formy miłości od pierwszego wejrzenia, jak u mojej siostry i twojego brata, za pewnik możemy brać, że prędzej czy później się zakochają. W miarę jak ich uczucie będzie się rozwijać, Cedric zacznie stopniowo zapominać o tobie, aż do końca wymaże cię z pamięci i serca - Falen wzruszył ramionami.
- To nie sprawiedliwe. Dlaczego akurat ona? Przecież nawet nie zna się dobrze z Cedem... To tak cholernie nie fair! - załamana dziewczyna podkuliła kolana i ukryła twarz w dłoniach. I po co było to wszystko? Po co zrzekał się dla niej tronu, skoro i tak z nią nie będzie? Po co obiecywał jej miłość aż po kres ich dni? Po co się oświadczał? I na co to wszystko? Na co?! No właśnie. Na nic. Przez wiele dni Tori żyła myślą, że w końcu zostanie stąd uwolniona. Że wróci do Auren, by wytłumaczyć, że w zdradzie nie było jej winy, że Cedric jej wybaczy i znów będą razem. I znów będzie jak dawniej. Ale nadzieja prysła. Już nie istniała. Nie został po niej najmniejszy ślad. Teraz Wiktoria już wiedziała, jak smakuje prawdziwa gorycz.
Patrząc na dziewczynę będącą w takim stanie, całkowitej rozsypce, na skraju emocjonalnego rozpadu, Falenowi zrobiło się jej prawie szkoda. Prawie. Oczywiście, że wolał widzieć Wiktorię szczęśliwą niż zrozpaczoną, ale w tej sytuacji upatrywał szansę na całkowite złamanie jej oporu. Teraz, kiedy już wiedziała, że brnięcie w zaparte i wzdychanie do jego kuzyna na nic się zdadzą, może w końcu przestanie się stawiać, a zamiast temu podda się własnemu Imevit. Tak, jak powinna zrobić już dawno.
- Życie ma to do siebie, że nie jest sprawiedliwe - odparł cicho, uspokajającym tonem. - Ale tego nie zmienisz. Musimy je zaakceptować takim jakim jest. Musisz zaakceptować Lunaris przy boku Cedrica. I mnie przy swoim - szepnął, muskając delikatnie dłonią jej policzek. Spoglądał lady czule w oczy. Uwielbiał ich barwę. Intensywnej zieleni, w której można było zatracić się bez reszty,
- Nie chcę kochać Zdrajcy - powiedziała równie cicho, o dziwo, nie strzepnąwszy jego dłoni.
- Ale Zdrajca chce kochać ciebie - odrzekł, uśmiechając się czule. O ile Falen w ogóle był zdolny do jakiejkolwiek czułości. -  I gwiazdy też tego właśnie chciały.
Wiktoria odwróciła głowę. Nie patrzyła już na niego, tylko wpatrywała się w płonący ogień, przy którym znów wygrzewała się Saphria.
- To niedorzeczne - powiedziała. - Może gdybyś był dobry, nie zabijał każdego, kto ci zawadzi, i nie czerpał przyjemności z odbierania poddanym ich wolności...
- Co "może"?
- Może wtedy bym cię kochała - wypaliła. - Może gdybyś od początku nie robił wszystkiego, byleby  tylko mnie zniechęcić do siebie... Nie groził, kiedy odkryłam, że jesteś Wyklętym, nie porywał, ale osiągnąć swój cel innymi metodami. Bardziej fair. Ale nie. Ty miałeś własną wizję. A Cedric? Cedric zabiegał o mnie, starał się. Był kochany, wyrozumiały... Nie byliśmy parą idealną, często się kłóciliśmy, gdy nikt nie słyszał, nawet o głupstwa, ale się kochaliśmy. A to najważniejsze. Przy nim czułam się bezpiecznie. Nie to co przy tobie - Wiktoria pokręciła energicznie głową, tak że zabrzęczały jej złote kolczyki. - Poza tym dla niego zawsze byłam tą jedyną, a gdybym związała się z tobą, stanowiłabym jedną z wielu. Jak kropla w morzu. A musisz wiedzieć, że nie kręci mnie posada taniej zabawki, potrzebnej tylko do jednego, którą w każdej chwili może zastąpić inna z twoich "koleżanek". Nie na tym polega związek. A tym bardziej miłość.
- Ale ja nie potrzebuję innych. Naprawdę interesujesz mnie tylko ty, a reszta... nic dla mnie nie znaczy. Nic. Liczysz się tylko i wyłącznie ty. Tylko chciej być moją - powiedział. Wyjątkowo jego słowa brzmiały szczerze, ale Wiktoria nie miała pewności. Już zbyt wiele razy ją okłamał, oszukał, by mogła mu zaufać w jakiejkolwiek sprawie.
- Już za późno. Mogłam cię pokochać, ale wszystko przekreśliłeś, zanim jeszcze cokolwiek miało szansę się między nami narodzić. Zanim jeszcze oddałam swoje serce Cedricowi. Musiałbyś zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni i odejść od Zdrajców. Ich ideologia i terror, do którego wprowadzenia dążą, jest chory. Nie mogłabym żyć z kimś takim.
- W porządku, nie kochasz mnie. Jeszcze. Ale to też nie jest prawda, gdy mówisz, że tak zupełnie nic do mnie nie czujesz. Nic a nic. Mimo tego wszystkiego, coś cię jednak do mnie ciągnie.  Nienawidzisz mnie, ale nie do końca. Od kilku dni śpimy w jednej komnacie, w jednym łóżku. Jestem pewien, że wiesz, za którym obrazem schowaną mam broń. Miałaś tyle okazji, by zabić mnie we śnie i zakończyć tę farsę, a jednak tego nie zrobiłaś. Nawet nie przeszło ci to przez myśl. Mówisz, że mi nie ufasz, ale to jednak ja byłem pierwszą osobą, jaką zdecydowałaś się prosić o pomoc w zgładzeniu Rebio i uwolnieniu Nimfadory.
- Cedric wraz z Erykiem znajdowali się za granicami Karaniry, a Priwettus... nie miał takiej siły przebicia. Tonący się brzytwy chwyta. Byłeś jedyną opcją - odparła beznamiętnie.
- Nie, to nie prawda i ty dobrze o tym wiesz - Falen uśmiechnął się lekko, ujmując delikatnie jej dłoń. Wiktoria spojrzała na niego zdumiona, a on tyko uśmiechnął się szerzej - Zawsze mogłaś prosić o pomoc Zakon Przymierza, ale nie. Ty wolałaś zwrócić się do mnie. Zresztą... gdybyś tak całkowicie mnie nie cierpiała, nie ufała jak psu, nie przyszłabyś po pomoc do mnie, nawet jeśli nie miałabyś nikogo innego. Tak jak Wespazjan nigdy nie prosiłby Kardena.
Nie odpowiedziała.
- Poza tym... Naprawdę sądziłaś, że nie dowiem się, iż nie tak dawno, jeszcze przed wysłaniem Rosalindy do mnie, Zakon poważnie rozważał otrucie mnie? I prawdopodobnie spróbowałby to zrobić, gdyby nie sprzeciwiło się wtedy kilkoro z jego członków. Jednym z nich byłaś ty.
- Skąd ty to...
- Mniejsza o większość - Falen machnął lekceważąco ręką. - Sęk w tym, że to była kolejna sytuacja, w której jednak się za mną wstawiłaś. W której jednak dałaś mi... szansę? Chociaż domyślałaś się, że najpewniej jej nie wykorzystam. A wiesz czemu to zrobiłaś? Powiedzieć ci?
- No oświeć mnie, Sokratesie - rzuciła chłodno, zakładając nogę na nogę.
- Odruch, by za wszelką cenę chronić swoje Imevit, czegokolwiek by ci nie zrobiło, jest silniejszy niż niechęć do niego. Kiedy umiera twoje Imevit, umiera jakby i część ciebie.
- To żaden argument. Do tej chwili nawet o tym nie wiedziałam.
- Nie musiałaś wiedzieć, by czuć, iż nie możesz dać mi zginąć - oczy Falena rozbłysły. - Tak samo, jak nie musisz mnie kochać , żeby czuć, że cię pociągam - powiedział lekkim tonem, a przez jego zwykle pochmurne oblicze przebiegł ironiczny uśmiech.
Tori zamurowało. Wiedziała, że Falen jest aż za nadto pewny siebie, ale nie spodziewała się, że wyskoczy z czymś takim.
- Że co proszę? - spytała, spoglądając na niego z pod wniesionych brwi.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Tak jak ostatnio piekliłaś się, że w tak haniebny sposób wykorzystałem fakt, że miałaś chwilowo wyprany mózg i zaciągnąłem cię do sypialni... Ale przecież kiedy to robiliśmy, nie wydawałaś się pokrzywdzona. Wręcz przeciwnie. Domagałaś się o powtórkę. - na samo wspomnienie przez jego usta przemknął filuterny uśmiech. - Bawiliśmy się całą noc... Od zmierzchu do świtu, już nie pamiętasz?
- Byłam zahipnotyzowana! Czego w tym krótkim zdaniu nie pojmujesz?! - wypaliła zdenerwowana jego bezpośredniością i bezczelnością.
- Gdyby było coś nie tak, nawet hipnoza by nie pomogła - odparł z lekkim rozbawieniem, spoglądając na dziewczynie pobłażliwie, czym jeszcze bardziej ją rozjuszył. - Tak czy inaczej, jeśli chcesz wiedzieć, jak wygląda prawdziwa ofiara, spójrz na Nimfadorę. Ją to faktycznie spotkało nieszczęście... Ale ty? Nie, ty nie wyglądasz na ofiarę.
Wiktorii odebrało mowę. Nie wiedziała, co mu na to odpowiedzieć.
- Czemuż milczysz, skarbie? Coś nie tak? - spytał słodko.
- Czy naprawdę do ciebie nie dociera, że ja nie chciałam? Gdyby nie ten przeklęty urok nigdy bym się z tobą nie przespała! Nie jestem jak ty. Nie bawię się z zaliczanie każdego, kto się nawinie - odpowiedziała cierpko. - Zresztą.. Nawet najlepsze ciastko nie smakuje, jeśli jest się nim karmionym na siłę.
- Och, nie dąsaj się tak już. Zresztą kto mówi o całym mieście? Fakt, oddałaś się już Cedricowi, co niewątpliwie było twoim największym błędem, ale każdy ma prawo do głupot, ale potem już możesz bawić się w dochowywanie wierności. Mężowi, rzecz jasna - dopowiedział, gdy spojrzała na niego pytająco.
- "Słonko", lojalnie cię ostrzegam, że jeśli przez twoją ciemnowłosą główkę przejdzie zmuszenie mnie do ślubu, będą robiła wszystko, żeby ci to utrudnić. Mogę nawet pociąć się suchą bójkę, żebyś zamiast do ołtarza zabrał mnie do szpitala - odparła uśmiechając złośliwie do niego. Pod groteskową uprzejmością w głosie kryła się złośliwość w czystej postaci.
- Lubię wyzwania - rzucił w tym samym tonie, przeciągając się jak kot. - A moją żoną i tak zostaniesz. Gwiazdy tak zdecydowały, więc tak będzie. Przygotowania do koronacji idą pełną parą. Myślę, że jeśli tak dalej pójdzie, ceremonia odbędzie się za niecałe trzy tygodnie, a jakieś trzy, maksymalnie pięć dni nasze później wesele. Wszystko już zaplanowane - wyjaśnił spokojnie, ujmując dłoń Tori. Była w takim szoku, że nie wyrwała jej od razu.
- Nie wyjdę za ciebie. Mówiłam ci to już z miliard razy i mogę powtórzyć miliard pierwszy. Nie. Kategoryczne nie, z powodów, które już ci przedstawiłam.
Jej serce biło coraz szybciej. Oddech także stał się przyśpieszony.
- A ja mówiłem miliard razy, że twoje zdanie liczy się w całej tej sprawie najmniej.
Wiktoria zaśmiała się gorzko, wyszarpując dłoń z jego uścisku. Zerwała się z miejsca i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju, ignorując ciche powarkiwanie wilczycy.
- Pamiętasz, jak pojechaliśmy razem do Smoczej Twierdzy i jak pomagałeś mi odnaleźć w księgach recepturę na lekarstwo dla Wespazjana?
- Pamiętam - odparł, również podnosząc się z miejsca. Podszedł do niej i objął ją w biodrach, przyciągając do siebie. Teraz ich ciała dzieliła tylko warstwa ubrań. Wiktoria odchyliła się na tyle, na ile pozwalał jej jego uścisk  - Ale nie rozumiem, do czego zmierzasz.
- Wyznałeś mi wtedy miłość. Po raz pierwszy i chyba jedyny tak naprawdę. Obiecałeś, że nigdy mnie nie skrzywdzisz. Tak, wiem - dodała, widząc jego minę - że już ci to wypominałam, ale ty mnie wtedy zbyłeś, więc przypomnę ci to raz jeszcze. Powiedziałeś wtedy, że żałujesz, że już nie chcesz mnie unieszczęśliwiać, że tak naprawdę nie miałeś zamiaru mnie do niczego zmuszać, że tylko tak mówiłeś. A co się stało teraz? Wracamy do punktu wyjścia. Znów masz gdzieś moje zdanie i moje szczęście. Więc się pytam. Czemu, skoro rzekomo mnie kochasz, robisz wszystko, by mnie unieszczęśliwić? I to za wszelką cenę.
- Widzisz... Doszem do wniosku, że skoro i tak jesteśmy na siebie skazani, nie chcę zbędnie przeciągać. Lepiej od razu przejść do sedna, bez zbędnych ceregieli - wzruszył ramionami. - Zresztą... Czy chęć dania ci wszystkiego, o czym tylko możesz zamarzyć, jest aż taką krzywdą? - spytał, wypuszczając ją z objęć. - Każde inne dziewczę w tym kraju pragnie być kimś. Kimkolwiek, bo aktualnie są nikim i nie zapowiada się, by miało o ulec zmianie.  A o zostaniu królowa mogą sobie co najwyżej pomarzyć. A ty? Masz to na wyciągnięcie ręki. Chwałę, luksus, bogactwo, poważanie wśród ludu i potęgę. To wszystko zaznasz przy moim boku. Nie wierzę, że tego nie chcesz. Nie wierzę, że cię to nie kusi - powiedział, odwracając głowę i spoglądając w przygaszające powoli płomienie.
- Kusi, każdego by kusiło. Ale nie aż tak, by wychodzić za mąż za mężczyznę bezdusznego i po prostu złego, a w każdym razie na takiego pozującego - odparła, spuszczając wzrok.
- Sementum evearea - rzucił pod nosem Falen, odwracając się z powrotem do Wiktorii.
Wraz z chwilą wypowiedzenia zaklęcia, wszystko, komnata księcia, ściany, komin, meble i obrazy, dosłownie wszystko zlało się w jedno, zatarło, po prostu zniknęło, a zaraz potem zostało zastąpione przez inny widok. Teraz oboje stali po środku bogato zdobionej, pełnej przepychu sali tronowej Alamer. Ona, Wiktoria, nagle miała na sobie ciężką, ale absolutnie wspaniałą złotą suknię i opadającą na prawe ramię ozdobną pelerynę z rubinowego aksamitu. Czubek jej kasztanowowłosej głowy zdobiła diamentowa tiara. W dłoniach trzymała insygnię władzy królowej - diamentową różę. Symbolizowała ona łagodność i czystość królowej, a jej kolce, sprawiedliwość i stanowczość. Siedziała na jednym z dwóch potężnych tronów. Na drugim miejsce zajmował Falen. Ubrany we wspaniałą szatę koronacyjną. Ciemnobrązowe spodnie, wysokie skórzane buty, złoto-szkarłatny żupan i obszerny, ręcznie tkany płaszcz koronacyjny, również w kolorach królewskich czerwieni i złota. Na jego zmierzwionych kruczoczarnych włosach osadzona została zdobiona kamieniami szlachetnymi korona, którą członkowie rodu Imeny przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie od tysięcy lat. W rękach trzymał insygnia władzy królewskiej. W prawej - berło, w lewej - "jabłko". Przed Falenem i Wiktorią zebrało się wielu elfów, Zdrajców i Karytów, ale nie tylko. Byli też przedstawiciele innych ras. Syreny i wodnicy, nimfy i driady, a także magowie. Wszyscy oddawali im pokłony.
- Co się tu dzieje? - spytała zdezorientowana dziewczyna, rozglądając się po sali koronacyjnej, która jeszcze parę sekund temu stanowiła jedną z komnat Falena. - Jakim cudem to wszystko zmieniło się tak szybko? Jak...
- Ty tylko iluzja - odparł krótko, spoglądając z zadowoleniem na uniżający się przed nim tłum. Lubował się tym widokiem. Czuł, że w końcu znalazł się na należnym sobie miejscu. Na tronie. Był zdania, że urodził się, by rządzić, że takie jest jego przeznaczenie. - Nic nie znaczące złudzenie.
- Och...
- Ale już niebawem to nic nieznaczące złudzenie może stać się prawdą, naszą codziennością. Ja będę królem, a ty moją królową. Dostaniesz ode mnie wszystko, czego tylko zapragniesz. Złoto, najszlachetniejsze ze wszystkich klejnoty, zamki i pałace. A także bale organizowane na twoją cześć i parady. Beztroskę i dobrobyt do końca swych dni. Będziesz mogła zmieniać ten kraj, razem wprowadzimy go w złote wieki świetności. Wystarczy tylko, że powiesz mi "tak". A więc? Jaka jest twoja odpowiedź?
Wiktoria patrzyła chwilę na to wszystko. Jego obietnice brzmiały wspaniale. Były jak marzenie. Lecz musiała pamiętać, że życie bez zaznania prawdziwej miłości, życie z człowiekiem, którego się boi, nie zapewni jej szczęścia. Wręcz przeciwnie. Z marzenia przemieni się w koszmar. Zresztą... dziewczyna znała go na tyle długo, by mieć podstawy wątpić w jego prawdomówność. Prawdopodobnie cudownie byłoby tylko przez pierwsze dni, a potem nie miałaby nic do powiedzenia. Musiałaby tańczyć, jak Falen jej zagra, a jako jego żona, byłaby mu całkowicie podporządkowana i wiecznie zdradzana. Wiktoria nie chciała tak żyć. Nie chciała być ptakiem w złotej klatce. Poza tym sama chemia nie wystarczyła, by utworzyć związek. Faktycznie, Falen miał rację, że przez przeklęte Imevit czasami czuła do niego pewnego rodzaju pociąg, ale zawsze wbrew sobie. Dlatego robiła wszystko, by go stłumić. Nie potrafiła zapomnieć, że przecież miał krew na rękach, że był nieobliczalny. Nie mogła wiązać swojej przyszłości z kimś takim nawet za obietnicę królowania.
- Nie - odpowiedziała, odrywając wzrok od klęczącego tłumu i spoglądając w oblicze Falena.
- Nie? - książę wydawał się zbity z tropu.
- Nie - powtórzyła spokojnie.
- Ansemento terri - rzucił przez zaciśnięte zęby, a w oka mgnieniu wszystko wróciło do normy. Już nie znajdywali się w sali tronowej, lecz znów w salonie Falena, a na sobie nie mieli koronacyjnych szat, ale zwykłe ubrania. Zwykłe jak na członków "wyższych sfer". - A więc kategoryczne "nie", tak?! - spytał z irytacją, mijając dziewczynę i podchodząc do stolika. Zdrajca chwycił karafkę i pociągnął kilka łyków z gwinta.
- Mówiłam ci już. Najwyraźniej nie jestem taką materialistką, za jaka mnie uważałeś. Bogactwo i pokłony... To nie jest najważniejsze. Potrafię być szczęśliwa bez tego. Potrafię się obejść bez tego całego królowania - powiedziała, pocierając rękoma o ramiona. Miała wrażenie, że w komnacie zrobiło się jeszcze zimniej, niż było.
- A więc co mam zrobić, żeby wreszcie ci pasowało? No słucham, bo już mi się pomysły kończą! - warknął, odstawiając z hukiem karafkę i wycierając wierzchem dłoni zwilżone słodkim alkoholem usta. Jego oczy ciskały gromy, a wargi zaciśnięte w wąską linię. Był wściekły. Naprawdę był na nią wściekły. Łudził się, że pójdzie łatwiej, ale ona, na jego nieszczęście, pozostawała nieugięta. 
- Mówiłam ci - szepnęła. - Zmienić się. Odwołać to wszystko. Odejść od Zdrajców. Uwolnić Wespazjana. Uwolnić mnie... Łudzić się, że przestanę go kochać.
- A więc wszystko w tym temacie  - wycedził. - Rozmowę uznaję za zakończoną. Nie mam zamiaru być męską wersją wiecznie kochanej Dory czy kopią młodszej wersji równie kochanego, mięczakowatego Wespazjana. Dobrze ci radzę, lepiej w końcu zaakceptuj to, jaki jestem, bo już niebawem może nie zostać ci nikt inny - warknął, po czym wyszedł z komnaty, trzaskając drzwiami. Po chwili rozległo się zgrzytnięcie przekręcanego w zamku klucza, a ona znów została sama.
________________________________
* Tak jak Imevit zazwyczaj popycha młodych do walczenia w obronie swojej miłości, co jest zdecydowanie na plus, tak też niestety zdarzały się przypadki, w których Imevit wyniszczało jedną lub obie osoby w związku...  Na przykład kiedy któraś z tych osób chciała na siłę wymusić ślepe zakochanie na drugiej... często dochodziło do porwań, szantaży... w skrajnych przypadkach samobójstw z rozpaczy, jeśli naciskająca strona posunęła się za daleko.

MERIDIANE FALORI 
_____________________________
Oj, dawno rozdziału nie było, więc teraz spróbowałam wam go zrewanżować takim długaśnym ;) Mam nadzieję, że  się podobało i że napiszecie mi chociaż kilka słów (np. było super, to i to mi się podobało, albo popracuj nad tym, ale ogólnie to było tak i tak). Nie wykręcajcie się tylko tym, że rzekomo nie wiecie, co napisać, bo chyba wiecie, czy wam się podobało, czy nie. No i nie wciskajcie mi tez proszę, że nie potraficie pisać komentarzy, bo nie oczekuję od was noblowskich poematów . WYSTARCZY ZWYKŁE "CZYTAJ, PODOBA MI SIĘ"... ALBO PRZECIWNA WERSJA :? Chociaż faktycznie wolę dłuższe komy, ale krótkie też lubię. Proszę doceńcie w ten sposób fakt, że siedziałam nad tym dobry tydzień, prawie codziennie, chociaż mogłam w tym czasie robić masę innchy rzeczy :P

19 komentarzy:

  1. jejciu. Rozdział jest taki .... sksjxjkx
    Tyle Falena i Tori, aż mi się usta same uśmiechały. Uwielbiam tę parę, nie wiem dlaczego, ale tak jest.
    mam nadzieję, że Wictoria jakoś się w końcu przekona, ale przed nami jeszcze dwie części, więc pewnie jeszcze wiele się zdarzy.
    nie mogę doczekać się 71

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc było super. Uwielbiam sceny z Falenem bo jest moją ulubioną postacią I ogólnie fajnie by było gdyby był z Tori, byłoby świetnie. Było ciekawie na spokojnie zrewanżowałaś mi brak rozdziałów. ŚWIETNIE I TYLE!/daabria

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdzial bardzo mi sie podobal i juz nie moge sie doczekac co bedzie dalej :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Faaalen <3 Uwielbiam go xdd
    On zrobi *prawie* wszystko dla Tori, ale się nie zmieni... ://
    Jestem ciekawa czy Cedric zostanie w końcu otruty czy nie..
    Rozdział jest w ogóle świetny, oby tak dalej <33 Już nie mogę się doczekać następnych :'))
    Niech będzie dużo Falena xdd <3
    +Życzę weny ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział. :D
    Nie mogę się doczekać następnego.

    Ps.Czy my się zdaje,czy język elficki przypomina włoski?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jednak potrawisz komentować :D <3 Nie znam włoskiego, od gimnazjum jako drugi język mam niemiecki, wiec.... ;-) ale może ci się z włoskim kojarzyć, bo staralam się zeby niektóre słowa brzmiały tez tak melodyjnie :-)

      Usuń
  6. Łooooołooołoł! Kocham twoje rozdziały :D Ale ja chyba jako jedyna kibicowałam Cedori c:. Elficki genialny! Pisz szybko! A poza tym i tak za krótki. :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet najpiękniejszy ptak traci swoje piękno w klatce .
    Rozumiem Torii ja też nie chciałbym być zdradzana :C
    Niech uratuje Ceda

    OdpowiedzUsuń
  8. świetny rozdział , żal mi tori biedna sama zamknięta w pokoju

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż ja ci mam powiedzieć. Pierwsza część rozdziału, nie twierdzę, że była zła, ale jakoś tak ciężko mi się ją czytało. Jak przebrnęłam do mniej więcej połowy, musiałam zrobić przerwę. Dlatego dzisiaj kończyłam czytanie. I przyznaję, że jestem pozytywnie zaskoczona. Obawiałam się, że będzie powtórka z pierwszej części, ale nie. W ogóle nie wiem dlaczego, ale rozmowy Falena z Wiktorią są jednymi z ulubionych, jeśli nie ulubionymi moimi fragmentami. :)
    Na razie chyba tyle.
    Gaja.

    OdpowiedzUsuń
  10. No przecież wiesz, że cholernie mi się podobało :D Z każdym rozdziałem jest coraz ciekawiej i ciekawiej.
    Mam nadzieję, że skoro już Wiktoria wie o Imevit to w końcu chociaż troszkuuu się przekona do Falena xD Ale nie jestem pewna czy chcę żeby Falen się zmieniał bo bez swojego charakteru to już nie będzie on.
    Dosyć sporo było mowy o gwiazdach. Powiedz, czy elfy mają horoskopy? xD No bo skoro gwiazdy ich łączą Imevit to może też przepowiadają przyszłość albo coś.
    No i podoba mi się, że napisałaś tą rozmowę po elficku :3
    To chyba na tyle, czekam niecierpliwie na kolejny rozdział <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Super jest :) Ta cala historia w ogole, szacun ;) dopiero co trafilam na Twojego bloga a juz tak sie wciągnelam ze czytam od dobrych 5 godzin... Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Pliis, dodawaj czesciej te rozdzialy! Jeszcze pare dni a umre..:)
    Obiecuje ze pod kazdym bede zostawiac komy ;)
    Twoja wierna fanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzymam za słowo <3 postaram się go napisać jak najszybciej ;)
      ale jeszcze troszeczke musicie poczekać, bo akutalnei pracuję nad rozdziałem na Opowieści z Erithel :) - Meridiane Falori :*

      Usuń
  13. Blog jest na prawdę super, ja na razie nie narzekam na brak nowych rozdziałów bo chciał bym poznać już drugi rozdział :)
    Jest na prawdę super , masz duszę artystki a to się ceni, jeżeli chciała byś coś wydać to gwarantuję Ci rzeszę fanów :)
    Zapraszam Cię również do mnie - jestem początkującym blogerem i chciał bym poznać oko "eksperta " te ten temat ;)


    Pozdrawiam Kamil ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie przesadzajmy, ekspertem nie jestem ;) haha
      dziękuję, miło mi to wszystko słyszeć <3
      jeśli czytasz, mogę dodać twój link do zakładki "blogi czytelników" tutaj i na czterech żywiołach (link w moje inne blogi)

      Usuń
  14. Jesteś artystką. Tylko artysta jest w stanie stworzyć tak piękną historię i taki niesamowity świat. Już niedługo skończę czytać bloga i wtedy doczekać się długiego komentarza.
    Falori
    Cevian <3
    Emfadora
    Cunaris
    Coco Evans

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten rozdział mnie zmiadzyl, tylko tyle mogę napisać....
    ~E.

    OdpowiedzUsuń